Aligator

Wesoła blond dziewczynka nie cieszyła się długo ze swojego nowego zwierzątka. Z wizyty w zoo dostała małego aligatora, obiecała się nim opiekować, bawić się i wyprowadzać na spacer. I może by tak było, ale głowa rodziny – ojciec rozżalony faktem, że gad nie potrafi korzystać z kuwety czym prędzej spuścił go w toalecie. 12 lat później w okolicach rozbudowanych miejskich kanałów odnaleziono pierwsze fragmenty ciał. Kilka dni później kolejne. Skierowany do sprawy policjant szybko wpada na trop drapieżnika, który od swoich narodzin urósł do niebotycznych rozmiarów. Z pewnością nie pomogły mu w osiągnięciu takich gabarytów tylko siły natury.

Mało tu wprawdzie napięcia, większych emocji, ale ten radosny wykwit na polu animal attack dostarcza przede wszystkim frajdy. To solidnie nakręcony, pełen werwy horror z początku lat 80. z sympatycznym Robertem Forsterem w roli głównej i udanymi zdjęciami trikowymi. Akcja rozwija się szybko, a aligator radzi sobie niezwykle sprawnie rozszarpując kolejne ofiary. Trafiają mu się zwykli obywatele, ale i smaczniejsze kąski. Są policjanci, żołnierze, a nawet pułkownik, którego zagrał Henry Silva (wyjątkowo antypatyczna postać, która zasługiwała na los jaki ją spotkał).

Lewis Teague po nakręceniu dwóch pełnometrażowych obrazów w latach 70. i kilku odcinków seriali dla telewizji wszedł z przytupem w lata 80. ze swoim Aligatorem. Dobrze odnalazł się na gruncie horroru, bo po Aligatorze, w ciągu kilku lat nakręcił dwie pod rząd udane adaptacje prozy Stephena Kinga (Cujo i Oko kota). Aligator został nakręcony na podstawie scenariusza Johna Sayylesa, dzisiaj uznanego scenarzysty i reżysera. Przypomnę, że to spod ręki Saylesa wyszły takie filmy jak Na granicy, czy Miasto nadziei. Dwukrotnie również był nominowany do Oscara w kategorii Najlepszy Scenariusz.

Aligator to niezwykle udany monster movie z poprawnie wykonanym modelem gada, który potrafi poruszać się dostojnie, a gdy trzeba odpowiednio szeroko zakłapać mechaniczną szczęką. Jednak sam film to również krytyka segmentu medycznego, odpowiedzialnego za badania nad zwierzętami oraz skorumpowanej władzy. Wyrośnięty aligator bowiem to pokłosie badań odbywających się w laboratorium i firmie, do której ciężko się zresztą policji dostać. Korporacja chroniona przez miejskie władze zdaje się być nie do ruszenia. Jednak gliniarz może się przejmować nakazami, groźbami przełożonych, czy w końcu odebraniem odznaki. Nie aligator, który w biały dzień nie bacząc na konwenanse, wbija się z łoskotem na wystawne przyjęcie (na którym biesiaduje właściciel firmy farmaceutycznej i burmistrz), a my, widzowie, możemy tylko przyklasnąć takiemu obrotowi spraw.

Nie ulega wątpliwości, że Aligator, jak i gros filmów powstałych w tym okresie, a traktujących o niezwykle drapieżnych zwierzętach, nakręcone zostały na fali popularności jaką niosły za sobą Szczęki Stevena Spielberga. Nie ma w tym nic złego, bo te same filmy, dostarczyły najlepszych VHS-owych wspomnień. Pirania, Orka, czy opisywany tutaj Aligator.

6/10 - niezły

Czas trwania: 91 min
Gatunek: horror, animal attack
Reżyseria: Lewis Teague
Scenariusz: John Sayles, Frank Ray Perilli
Obsada: Robert Forster, Robin Riker, Michael V. Gazzo, Henry Silva, Perry Lang
Zdjęcia: Joseph Mangine
Muzyka: Craig Huxley