Odwyk

Oto debiut.

Pompatyczny cytat. Dedykacja. Melodramatyczny prolog.

Początek bardzo „serialowy”. Dziecko, wypadek, pragnienie zemsty (no i …). Potem skok w czasie; w przerwie zajęć terapeutycznych dla AA morderca skutecznie leczy z uzależnienia jednego z uczestników. Na jednej stronie od razu sześć litrów krwi. Przyjeżdża policja, zaczynają się przesłuchania, śledztwo, zabawa w ciuciubabkę z mordercą. Policjanci są dzielni i najlepsi z najlepszych. Bez zająknięcia robią najgorszą robotę, niczego się nie boją. Znają swój fach. Są twardzi. Tacy wzorowi do bólu. Każdy policjant, nawet pilnujący wejścia do budynku przedstawiony z imienia i nazwiska, służbowego stopnia, przebiegu kariery, ilości aresztowanych, rozkwaszonych nosów i tak dalej. Podobnie jest z innymi bohaterami książki. Dialogi, relacje, takie pisanie bez charyzmy, trochę asekuracyjnie, pod publiczkę. I tak przez prawie sto sześćdziesiąt stron. Naprawdę debiutancko i nienaturalnie sztywno.

Jednym słowem: na początku jest fatalnie.

U Lee Childa z reguły około dwusetnej strony akcja zaczyna biec z górki, tymczasem tu jest spora zadyszka.

Całe te wspomniane sto sześćdziesiąt stron zastanawiałem się, czy naprawdę muszę tak dokładnie poznawać każdą postać książki. Jest jakaś dziwna mania u wielu pisarzy w Polsce, że pedantycznie sypią nazwiskami i szczegółami. Zaznaczają niekończący się ciąg danych, że X jest garbaty, a przez to gorzej mu jest w życiu, a był takim słodkim bobasem, jego rodzice poznali się i kochali już od podstawówki. I tak dalej.

Wracając do treści. Akcja osadzona jest w Łodzi. Mamy poważną sprawę i ogromną galerię postaci. Wspomniani już policjanci, są też współpracownicy, rodziny, grupa podejrzanych i kolejne ofiary. Właściwie wszystko idzie typową drogą historii kryminalnej. Komisarz prowadzi śledztwo, podejrzani mataczą, ukochana wspiera go w ciężkich chwilach, koleżanka policjantka jest seksowna, pani psycholog tajemnicza, prokurator to cham, dziennikarze węszą, góra chce wyników, a pan patolog robi sekcje i je tatara. Ckliwy melodramat.

W pewnym momencie historia jednak zaczyna wciągać. Mimo wielu potknięć, autor jakby wrzucił inny bieg i akcja nabiera tempa. To co zaczyna się dziać w Łodzi i okolicach jest lepsze od tego co mamy w C.S.I. Autor chyba sam się znudził tym co do tej pory napisał. Mimo, że już można na 99% typować podejrzanego, urządza czytelnikowi bieg przez płotki, sprint, zmienia trasę, wywraca nieco całość i nie daje do końca odetchnąć. I chociaż ten koniec wiadomo jaki będzie, ogólnie robi się ciekawie i brutalnie.

Brutalność. W tym przypadku bardzo wysoki poziom. Autor jest w swoich pomysłach niemniej psychopatyczny jak morderca. I nie chodzi tu tylko o zabójstwa, które są osią akcji. W Odwyku z każdą następną stroną, mimo że zbliżamy się do rozwiązania zagadki, wszystko zaczyna się walić i nic już nie będzie takie jak przedtem. I dobrze, bo już dość czytania jak w innych kryminałach, o infantylnej pani mecenas i nieprawdopodobnych sprawach które prowadzi. Pan debiutant Widerski walnął w planszę i pionki pospadały ze swoich pól. Nie jestem co prawda przekonany koniecznością umieszczania w fabule retrospekcji maltretowanego chłopca, ale z kolei wątek narzeczonej, mimo że niejako poboczny, jest realny i twardy. I kilka innych drobiazgów też jest ostro szlifowanych. Mocno, z krwi i kości. Ostatecznie, zakończenie jest właściwie przewidywalne, ale nie jest definitywne.Debiut wyraźny, nie będzie więc już tego dylematu, co wybrać w księgarni, gdy na wszystkich półkach zalega Mróz. Są duże szanse że niedługo Widerski będzie stał obok. Byle nie wchodził między Bondę a Remigiusza, bo może się skończyć morderstwem.

Tomasz Szypulski
Autor: Adam Widerski
Ilość stron: 704
Oprawa: miękka
Wydawnictwo: Initium
Format: 125×195 mm