Głód miłości

Claire Denis w swoim Głodzie Miłości dotarła do miejsca, do którego większość filmowców wejść się bała i de facto wciąż wejść się boi. Być może wielu było na progu, ale z reguły brakowało im ikry, by dać jeszcze jeden krok naprzód. Francuska reżyserka zrobiła więc to, o czym skrycie marzy wielu, nakręciła film trudny, dosłowny, nie poszła na skróty, a fabularnie przedstawiła obraz cielesnego pragnienia, które spełnić się może przy finałowym kanibalistycznym akcie.

Ten seksualny kanibalizm prezentuje chowana przed światem zewnętrznym Coré (Béatrice Dalle). Gdy tylko zostaje wypuszczona na żer, łapie w sidła przygodnie napotkanych mężczyzn, kusi ich swoim erotycznym powabem, którego przecież trudno jej odmówić i w momencie ostatniego miłosnego uniesienia przechodzi do brutalnej konsumpcji. Kobieta mieszka z doktorem Leo, który zdaje sobie sprawę z przypadłości podopiecznej, ale oprócz prób „uwięzienia” jej i tuszowania miejsc po kolejnej uczcie, nie jest w stanie głodu zniwelować. Rozumie sytuację i jedyne co może zrobić, to otoczyć kobietę opieką. Głód miłości jest więc pod złudną kontrolą. Podobnie jest w przypadku Shane’a (Vincent Gallo), mężczyzny, który do Paryża przylatuje ze świeżo upieczoną małżonką. Ten związek to atrapa klasycznie rozumianego uczucia, bo Shane podobnie jak Coré jest kanibalem miłości. Ich losy już raz się splotły w przeszłości, a podróż poślubna mężczyzny to tylko pretekst. Shane próbuje odnaleźć Coré, swoją bratnią duszę.

W okrutnym poniekąd wymiarze film Claire Denis jest opowieścią o uzależnieniu i pożądaniu totalnym, bez hamulców, które rozrywa filmowe granice oraz powoduje u widzów i krytyków tylko skrajne emocje. Ciężko bowiem przejść obok obrazu obojętnie, nie zniszczyć w ostrych słowach krytyki lub nie zachwycić się nim nagradzając odwagę i nowatorskie podejście do tematu namiętności.

Łatwo się oczywiście zniechęcić do seansu i każdy głos na „nie” można zrozumieć. Widzowie mogą być zniecierpliwieni powolną narracją, a gdy dotrwają do „mięsa”, zniesmaczeni. Ale nie o tempo powinno chodzić Claire Denis i w żadnym jej filmie wszak nie chodzi. Powoli rozgrywające się wydarzenia mają nas przybliżyć do meritum i pomóc nam zrozumieć stan i emocje głównych bohaterów. Grany przez Vincenta Gallo Shane to człowiek na skraju załamania, trzyma swój apetyt na łańcuchu, ale są to kajdany bardzo liche i widz będzie miał okazję, by się o tym przekonać. Coré natomiast nigdy nie próbowała się powstrzymać, przy każdej okazji, gdy tylko łaknie i ma możliwość, spożywa.

Claire Denis nie kręciła swojego filmu z myślą, by ten wpisał się ściśle w terminologię francuskiej ekstremy, bo nurt dopiero się kształtował. Nie nakręciła też by zaszokować, lecz dać upust swojej artystycznej wizji tego, jak może wyglądać krańcowe świadectwo żądzy, choroby albo stanu ducha (do wyboru). Sama fabuła jest więc tak pojemna w kwestii możliwych interpretacji i tak zachęcająca do rozmowy, że do dyskursu po seansie łapie się nie tylko „uzależnienie” czy wspomniany „seksualny kanibalizm” (z tych bardziej oczywistych), ale i cała symbolika dotycząca ludzkiej kondycji.

To film przełomowy z wielu powodów. Udowodnił, że tylko bezkompromisowe podejście do filmowej sztuki może dać pożądane efekty, wzburzyć publiczność, zmusić do refleksji. Oburzyć i wywołać gniew? Również, ale przez to rozpalić dyskusję, dać przestrzeń do „za” i „przeciw” na polach filmoznawczych. Dla mnie Głód miłości to bardzo dobre studium opisujące nałóg i obraz transgresji we 'french extremity’.

Czas trwania: 101 min
Gatunek: horror, francuska ekstrema
Reżyseria: Claire Denis
Scenariusz: Jean-Pol Fargeau, Claire Denis
Obsada: Vincent Gallo, Tricia Vessey, Béatrice Dalle, Alex Descas, Florence Loiret Caille
Zdjęcia: Agnès Godard
Muzyka: Tindersticks