Riad, czyli blond słodziak w pierwszej części bestsellerowego cyklu Arab przyszłości będzie z rodzicami krążył pomiędzy Libią, Francją, a Syrią. Dlaczego właśnie tak? Matka i mały Riad (Riad Sattouf, autor komiksu) podążają za ojcem, entuzjastą panarabizmu. Ojciec jest tym wykształconym arabem, nauki pobierał we Francji, a teraz zamierza nieść kaganek oświaty w krajach muzułmańskich. Najpierw dostał ofertę z uniwersytetu w Libii, później udało mu się zdobyć stanowisko naukowe w rodzinnej Syrii. O to zresztą zawsze chodziło mężczyźnie, żeby wrócić w rodzinne strony, do Syrii.
„Co kraj to obyczaj” powinienem napisać po lekturze pierwszego albumu z serii Arab przyszłości. Napisałem tak, ale to tylko stwierdzenie. Za tym nie musi iść akceptacja.
Arab przyszłości, komiks wybitny.
Oczywiście ktoś może stwierdzić, że ludzie sami zgotowali sobie taki los. Poniekąd, jednak kolejne przewroty wojskowe w Syrii czy Libii (dwa główne miejsca akcji z pierwszego albumu) pokazują tylko, że to jest błędne koło. Ojciec głównego bohatera, tutaj małego chłopca (to jego dzieciństwo od chwili narodzin do 1984 roku) wierzy w edukację, wierzy w arabów wykształconych. Odważnie mówi, że są leniwi, a on jako jedyny z rodziny potrafi czytać i pisać. Chciałoby się też napisać, że kropla drąży skałę, bo przecież rzeczywiście trzeba się zgodzić, że edukacja to podstawa. Jednak w wizję ojca nie wierzę. Jakoś nie mogę sobie wyobrazić tak daleko idących zmian w społeczeństwie syryjskim. Obecnie nie ma na to szans, wojsko kontroluje wszystko.
A wracając do tego „co kraj to obyczaj”? To wciąż prawda. Trzeba być otwartym na obce kultury, ale czy trzeba jednocześnie być w stanie zaakceptować skrajności w naszym europejskim rozumieniu? Też tylko poniekąd. Nie byłem w tych krajach, nie wybieram się, wierzę że mieszka tam wiele świetnych osób (są i w komiksie), ale reżim i władza robi swoje, przyzwolenie na szereg procesów jest nie do przełknięcia, a mały Riad, przez swoją dziecięcą perspektywę, opisuje wiele takich.
Zabawny, przejmujący, zawsze istotny.
To komiks genialny, napisany i narysowany z werwą. Podobny rodzaj narracji zauważam w artystycznej drodze Guya Delisle (Kroniki młodości, Shenzhen). To podobny vibe, znalazło się miejsce na humor, ale z poważnymi obserwacjami z których wnioski wyciągasz sam dla siebie. Albo wciąż się śmiejesz, albo na chwilę odkładasz lekturę, bo to jest jednak za mocne. Na pewno skłania do refleksji, ale jest też fantastycznym zapisem z miejsca i czasu.
Młody Rid podróżuje więc razem z rodzicami, ojcem który przeskakuje z pracy do pracy, z uniwersytetu w Libii do uniwersytetu w Syrii. Wierzy w swoją ojczyznę, Syrię. Ale po prawdzie, według mnie, idealizuje to wszystko. Studiował w Paryżu, tam poznał żonę i wozi ją przez pół świata do tych nieukończonych domów (bo jak się skończy to trzeba zapłacić podatek), do tych ludzi którzy mordują psy na ulicy i w radosnej zabawie przechadzają się ze zwłokami nabitymi na widły. No i ten świat nie jest gościnny dla ludzi z Europy, a ojciec wciąż żyje mrzonkami i wspomnieniami. I o ile w Libii było po prostu dziwnie, to w Syrii jest i dziwnie i strasznie (a przynajmniej na opisywanej prowincji).
Tak, to idealizowanie miejsca jest spowodowane uczuciem nostalgii z dzieciństwa. Mogę to zrozumieć. Ulubione potrawy, matka w rogu pokoju, on na jej kolanach. Ale to prawo i ta religia (religia w ogóle) nie pozwala na wiele. Już samo traktowanie kobiet zakrawa na ponury żart, ale to przecież wszyscy wiemy, komiks nie mówi teoretycznie niczego nowego. A jednak forma graficzna pozwala spojrzeć na wszystko z innego kąta, z innej perspektywy. Nawet ten charakterystyczny styl w dość satyrycznym ujęciu wybrzmiewa bardzo mocno. Wybitny komiks.
Scenariusz: Riad Sattouf
Tłumaczenie: Olga Mysłowska
Redakcja: Michał Olech
Ilość stron: 160
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Wydawnictwo: Kultura Gniewu
Format: 170 x 240 mm