Wcielenie

Wan, ty wariacie. Wiele żeś mi uczynił radości, tym szaleństwem swoim. Z reguły przy pisaniu o takich filmach dochodzi się do zdań na temat inspiracji twórcy. I tutaj, wbrew twierdzeniom niektórych recenzentów, dość łatwo wskazać choćby kilka tytułów z jednym południowokoreańskim na czele. Ponieważ wymienienie tychże całkowicie zepsułoby zabawę podczas seansu, odpuszczę ten stały punkt programu. Na zabawie natomiast, mam wrażenie, najbardziej Wanowi zależało. Martwi mnie jednocześnie niezmiennie fakt, że przynajmniej połowa widzów nie odnalazła się w tej uroczej, groteskowej, ale cholernie świadomej żonglerce cytatami, auto świadomej zgrywie, horrorze, który, napiszę to z całą odpowiedzialnością powinien zyskać w pewnych kręgach status kultowego. Kult, w który mógłbym wpisać Wcielenie chciałbym przyrównać (mając głównie na uwadze twórczą świadomość) do Krzyku Wesa Cravena, czy Robalów James Gunna. Tam również dostaliśmy pewien hołd dla minionych dekad, przednią zabawę z gatunkiem. James Wan poszedł troszkę dalej, bo odwołał się nie tyle do konkretnego nurtu (Jak Craven do slashera), ale do całej epoki (czerpiąć garściami z kilku co najmniej kuchni). Wcielenie mieni się więc barwami wielu b-klasowych horrorów, body-horrorów, filmów o opętaniu, szmir, które przecież kochamy, ale znowu, nie mogę ich tu przytoczyć (przecież słychać tu nawet echa włoskiego giallo).

Pisząc pokrótce o Wcieleniu, to trzeba napisać, że jest to film o kobiecie, która raz na jakiś czas doznaje czegoś w rodzaju wizji. Przenosi się duchem i trochę ciałem (stoi jak wryta i może tylko biernie obserwować) na miejsce zbrodni. Jest świadkiem morderczego aktu, przerażających koszmarów. W śledztwo angażuje się w końcu para detektywów, którzy, oczywiście, nie dają wiary temu, że dziewczyna jest w stanie wizualizować sobie coś, co aktualnie dzieje się w odległym miejscu.

Wcielenie, jak wspomniałem, to zabawa formą, odwołaniami do stylów, ale i autoironia. Wprawdzie jako straszak nie generuje tyle napięcia ile by mógł, ale Wan, mam wrażenie, zrobił coś, na czym zależało mu od dawna. Nawet jeżeli będzie niezrozumiany (a widać to po skrajnych ocenach na filmowych serwisach), to i tak praca przy tak zuchwałym projekcie powinna być dla niego czymś ożywczym, swego rodzaju wytchnieniem od typowego mainstreamu, w który uwikłał się swego czasu jako reżyser. I kiedy nikt już nie myślał, że z Wana będzie coś dobrego, bo przecież uwiązał się z miałką serią Obecność, sprzedał się kinu superbohaterskiemu (Aquaman) i absurdalnej franczyzie Szybcy i wściekli, Wan powiedział stop. Przez prawie dwie dekady niczego szczególnego (szanuję jedynie Piłę i bardzo lubię jego Wyrok śmierci) nic dziwnego, że reżyser wśród widzów stał się tematem żartów, szczególnie jeżeli ktoś pozwolił sobie na umiejscowienie go wśród „wielkich twórców horroru”. Nie brałem udziału w tej nagonce mając na uwadze właśnie Piłę. Byłem świadomy, że nie był to „wypadek przy pracy”, a dzieło talentu. Tak też jest z Wcieleniem, w którym James Wan ponownie naznaczył swój utwór nutą szaleństwa (cieszy wyraźna prośba skierowana do kompozytora Josepha Bishara, by ten „pojechał” trochę Piłą), zwodzi widza, nie boi się krzyżować nastrojów, wychodzić na światło z kiczem (suche żarty, czy drewniane aktorstwo, które pasuje tu jak ulał).
Wcielenie igra z ogniem, szuka konkretnego widza, być może dużego dzieciaka, faceta z piwkiem i kumplami przy boku, którzy bedą z uśmiechem oglądać kolejne dzikie pomysły. Tu większość zalatuje kiczem, ale jest to kicz wytrawny, z najlepszego sortu, mocny, krwawy, trochę pojebany.
Patryk Karwowski

Czas trwania: 111 min
Gatunek: horror
Reżyseria: James Wan
Scenariusz: James Wan, Ingrid Bisu, Akela Cooper
Obsada: Annabelle Wallis, Maddie Hasson, George Young, Michole Briana White, Jean Louisa Kelly
Zdjęcia: Michael Burgess
Muzyka: Joseph Bishara

PODOBAŁ CI SIĘ TEN ARTYKUŁ? LUBISZ TĘ STRONĘ?