Wiklinowy koszyk

Duane Bradley chce zostać Nowojorczykiem. Nie ma za dużo bagażu, ot kilka prywatnych rzeczy i wielki wiklinowy koszyk. Trzyma w nim syjamskiego brata, odciętego bestialsko wbrew jego życzeniu. Nieco zahukany chłopak wynajmuje pokój w ohydnej, odrapanej kamienicy. Wnętrze budynku ozdobione jest kolorami wymiocin, po brudnych korytarzach turlają się butelki, a w pokojach zalega cała menażeria lokatorów, którzy pomieszkują tam gdzieś od połowy lat 70. i nieprędko się stamtąd ruszą. Nowy Jork, który w swoim Wiklinowym koszyku sportretował 32-letni wówczas reżyser Frank Henenlotter to miejsce niebezpieczne, obskurne, ale też intrygujące. To też jedyne miejsce na świecie, gdzie mężczyzna może chodzić po ulicach ze swoim krwiożerczym bratem w wiklinowym koszyku. Okoliczny element, handlarze narkotyków, prostytutki, złodzieje, następcy Travisa Bickle’a i Ms .45 mają za dużo swoich spraw na głowie, by przejmować się jakimś tam stworem w wiklinowym koszyku…

Wiklinowy koszyk to kino zemsty, ale też dramat o braterskiej, trudnej (i brutalnie przerwanej) miłości. To także film o strachu przed innością, tolerancji i rodzicielskich uczuciach wystawionych na niezwykłą próbę. Państwo Bradley tej próby nie przetrwali i od chwili narodzin chcieli odciąć się od „potwora”. Dosłownie.

Duane z bratem, który nosi urocze imię Belial, byli przez pewien czas jednością. Belial wyrastał Duanowi z prawego boku, ale ich ojciec, by „dać szansę na normalne życie” temu lepiej rozwiniętemu, zalecił zabieg i rozdzielenie braci. Belial przetrwał, a Duane ukrywał go przez całe życie. Pomagała mu w tym jedyna kochająca ich osoba, ciocia. Gdy zmarła, ruszył do Nowego Jorku w celu odnalezienia lekarzy, którzy rozerwali tą osobliwą braterską więź.

Wiklinowy koszyk jest nie tylko ekscytujący ze względu na swój wyrazisty charakter, ale też dlatego, że to napisany pięknym językiem obskury list miłosny Franka Henenlottera do uwielbianego przez niego grindhouse’u. Walorów jest tu oczywiście więcej. Dzisiaj widzowie mogą poczuć specyficzny czar i klimat ulic Nowego Jorku z początku lat 80. Kręcony w okolicach Times Square, Soho i Lower East Side utwór daje wgląd na Wielkie Jabłko zgniłe, robaczywe i ociekającego pewnego rodzaju niebezpieczną wulgarnością. Ziarnisty obraz, naturalne oświetlenie spływające na akcję z latarni, neonów i witryn sklepowych to atrybut produkcji amatorskich i niskobudżetowych, ale tutaj to dodatkowy urok i kolejny plus.


Swoim debiutem z 1982 roku Frank Henenlotter zapewne nie mógłby prosić o lepszy start w branży. Nakręcił przecież film z niezłymi efektami specjalnymi, sugestywną charakteryzacją, dobrymi scenami mordów (nie zapomnijmy, że bracia kroczą przecież ścieżką zemsty) i gumowym potworem, którego widz zaakceptował z całym inwentarzem. Ta sama gumowa lalka była na tyle dobrze wykonana, że można było wziąć ją w nawias prawdopodobieństwa. Kilka ujęć w technice poklatkowej wyglądała zapewne już kiepsko w chwili premiery, ale dzisiaj i ten element wypada szanować, bo choć to porywanie się z motyką na słońce, efekt końcowy był po prostu niezły.

Wiklinowy koszyk nie mógłby być i nie powinien być nakręcony lepiej i z większym budżetem (lepszymi kolorami, dźwiękiem i efektami). Każda próba „uszlachetnienia” obrazu pozbawiłaby go surowej siły, która drzemie w tej opowieści. Trzeci akt filmu, który przynosi nam historię z przeszłości, wyjaśnia motywy, skłania również widza do pewnej refleksji. To przecież inteligentny film z drugim dnem, a nie tylko soczysta eksploatacja. Finał zaserwowany przez Henenlottera rozkłada widza na łopatki, a scena gdy Belial daje upust swoim żądzom pozostaje w pamięci na zawsze.

Patryk Karwowski

Czas trwania: 91 min
Gatunek: horror
Reżyseria: Frank Henenlotter
Scenariusz: Frank Henenlotter
Obsada: Kevin Van Hentenryck, Terri Susan Smith, Beverly Bonner, Diana Browne
Zdjęcia: Bruce Torbet
Muzyka: Gus Russo