Dzieciorób

Dziewięć dni zdjęciowych, produkcja Anti-Theater X-Film (dotowany przez państwo), scenariusz oparty na sztuce Fassbindera (z kwietnia 1968 roku), budżet powiększony w stosunku do filmowego debiutu o 15 tysięcy marek (z 65 tysięcy do 80 tysięcy). Premiera odbyła się na 'Tygodniu filmowym w Mannheim’ 8 października 1969 roku, trzy miesiące z małym hakiem po Miłość jest zimniejsza niż śmierć. Kąśliwy komentarz na temat wyalienowanych, młodych ludzi, wśród których można zauważyć oznaki rodzącego się faszyzmu, został opatrzony tytułem Katzelmacher (Dzieciorób). Słowo to, mające znaczenie pejoratywne, służyło do określania zagranicznych imigrantów, którzy tłumnie przybywali w tamtym okresie do RFN w celach zarobkowych. Polskie tłumaczenie Dzieciorób być może nie jest najszczęśliwsze, ale w pewnym stopniu oddaje obraźliwe zabarwienie. Katzelmacher to pracownik zarobkowy, zagraniczny imigrant uważany za brudnego, głupiego i leniwego. To słowo klucz, które wisi nad filmową akcją tego surowego dzieła, wciąż niestety aktualnego.

Jasno da się zauważyć, że to był już ten czas, kiedy Fassbinder nie miał zamiaru się zatrzymać w swojej obłąkanej pasji tworzenia. O takich filmach pisze się, że są śmieszno – smutno – straszne. Jak życie, które Fassbinder od początku kariery próbuje uchwycić na celuloidowej taśmie. Ale twórca robi to z pewną misją. Chce coś napiętnować, wskazać problem, przedstawić obraz, który jest z reguły pomijany przez innych, bo wydaje się po prostu nieciekawy. To prawda, cóż może być bowiem ciekawego w obrazie grupy znajomych bezrobotnych, których najczęściej widzimy opartych o trzepak, wpatrujących się przed siebie, znudzonych, sfrustrowanych. Statyczne ujęcia w Dzieciorobie, które wydają się ciągnąć w nieskończoność, czemuś jednak służą. Otóż, Fassbinder chciał w ten sposób przedstawić również percepcję społeczeństwa, które na niektóre problemy jest nieczułe. Bezrobotni są przede wszystkim bardzo nieatrakcyjni w swoim filmowym ujęciu. Szarzy, najczęściej wtapiają się w kolor tak samo brudno szarej elewacji. Przesiadują przed blokami, spacerują wolnym krokiem przez osiedlowe uliczki, siedzą na ławkach, w mieszkaniach. Każdy jest w jakiś sposób ze sobą powiązany i każdy na swój sposób, jak się okazuje, może być niebezpieczny. Niby przyjaciele, partnerzy w nieszczęśliwych związkach, frustraci. Nie garną się do pracy, ani do jakiejkolwiek działania. Są brutalni. Mężczyźni biją kobiety, kobiety krzyczą na mężczyzn. Wszystko aż kipi od agresji, często przykrytej i wycofanej do czasu znalezienia kolejnego jej ujścia.    


Gdy trafi się na osiedlu cudzoziemiec, mają już konkretny temat do narzekania. Wtedy objawia się ich prawdziwa natura, do głosu dochodzą zachowania ksenofobiczne. Co zabawne, gniew wyrasta niekiedy z prozaicznych przyczyn. To nie tylko zazdrość o to, że Grek Jorgos (w tej roli Rainer Werner Fassbinder) coś ma (wynajmuje mieszkanie, ma pracę, pieniądze, cel!), ale jest „dobrze zbudowany” (wynajmujący zdradził kompanom z osiedla, że cudzoziemiec jest hojnie obdarzony przez naturę, ci tego nie skomentowali, ale pewien uraz z pewnością pozostał).

Fassbinder używając minimalistycznych środków wyrazu (powtarzające się ujęcia, te same pozy postaci, wszechobecny marazm przechodzący na akcję wprost z otoczenia i scenografii) przedstawił kilka mechanizmów, jakie rządzą w takich grupach. Mamy tu na przykład element plotki, która niebezpiecznie rozdmuchana, może zaszkodzić Jorgosowi. Ważniejsze jednak dla filmu (palące problemy w kinie Fassbindera będą wybrzmiewać nieprzerwanie z taką samą siłą przez całą karierę) jest charakterystyczny przygnębiający ton, na który składają się dialogi i pewna wyjątkowo pesymistyczna maniera scenariusza. Bohaterowie Fassbindera są smutni, ale też podli i po prostu źli (dobrą radą na niechcianą ciążę jest: „to skop ją albo zrzuć ze schodów”). Tu nie ma kogo obdarzyć sympatią, ciężko się z kimś utożsamić, o kibicowaniu nie ma mowy. Jeżeli mamy okazję kogoś polubić, to raczej z powodu żalu, który do niego odczuwamy (jedna z bohaterek dorabia sobie jako prostytutka, z której usług korzystają co jakiś czas znajomi mężczyźni, ci sami, którzy mają stałe partnerki). Nie ma tu żadnego ciepła, przyjemnej sceny, optymizmu. Jedyną barwę mógł przynieść na te monachijskie przedmieścia Jorgos. Cóż z tego, skoro został z miejsca uznany za kogoś, kto może wszystkim zagrozić.

Społeczna krytyka uderza tu po pierwszych minutach. Fassbinder atakuje część społeczeństwa, która nie jest przygotowana na zmiany, a zaśniedziała w swoich stałych pozach, obrusza się choćby na najdrobniejszy przełom. Jednak Fassbinder nie przeprowadza ataku z wściekłością, a na chłodno ilustruje pewien stan rzeczy, który wówczas w Niemczech zachodnich go otaczał. Sam był aktywny zawodowo, jednak jego wyjątkowa przenikliwość polegała na tym, że był doskonałym obserwatorem ulicy. Znał bezrobotnych, wiedział z czym się to wiąże i można wysnuć refleksję (i jest mi ona bliska), że część patologicznych zachowań wynika głównie z braku zajęcia. Ale Fassbinder w 1969 roku z całą dosłownością przedstawił to, co i dzisiaj doskwiera europejskiej wspólnocie. Rodzący się faszyzm nie potrzebuje głośnego zarzewia, mocnych haseł, czy charyzmatycznego przywódcy. Rozpoczynający film cytat Yaaka Karsunkego (niemiecki pisarz i przyjaciel Fassbindera): „Lepiej robić nowe błędy, niż pozwolić starym na kształtowanie zbiorowej świadomości” wybrzmiewa niemal proroczo (i również cholernie dojmująco) po kilkudziesięciu latach od premiery, bo przecież wciąż popełniamy te same błędy.

Dzieciorób nagrodzony w pięciu kategoriach Niemiecką Nagrodą Filmową (były to między innymi nagrody pieniężne znacznie przewyższające budżet filmu) zwrócił uwagę krytyków na Fassbindera, ale bynajmniej nie Fassbindera na nich, krytyków i opinię. On robił swoje i robił to w szaleńczym tempie. Gdy bowiem w czerwcu 1970 roku odbyła się ceremonia wręczenia Niemieckich Nagród Filmowych, reżyser był już po premierze filmu Bogowie zarazy.

Patryk Karwowski

Czas trwania: 88 min
Gatunek: dramat
Reżyseria: Rainer Werner Fassbinder
Scenariusz: Rainer Werner Fassbinder
Obsada: Hanna Schygulla, Lilith Ungerer, Rudolf Waldemar Brem, Elga Sorbas, Irm Hermann
Zdjęcia: Dietrich Lohmann
Muzyka: Peer Raben