The Red Queen Kills Seven Times (1972)

Gdy sztylet dosięga celu (lub mamy do czynienia z innym paskudnym rodzajem zabójstwa), zawsze wiemy, kto stoi za morderczym aktem. To ona, tajemnicza kobieta w masce. Ofiara pada, a morderczyni zawsze udaje się zbiec z miejsca przestępstwa. Widzimy tylko czerwoną powiewającą na wietrze pelerynę i niosący się za nią przeciągły, złowieszczy chichot. To czerwona królowa, która zabije siedem razy. Zdąży jeszcze wsiąść do białego Volkswagena Beetle i tyle ją widzieli.

Krótka, acz intensywna reżyserska kariera Emilio Miraglii przyniosła fanom włoszczyzny dwa filmy giallo, western, poliziotteschi i dwa filmy z nurtu eurospy. To całkiem niezły wynik, jak na pięć lat reżyserskiej fuchy. Nakręcony przez niego w 1972 roku The Red Queen Kills Seven Times (La dama rossa uccide sette volte) był jednocześnie jego ostatnim filmem w karierze. Szkoda, bo na przykładzie Królowej… widać, że Włoch miał wiele ciekawych pomysłów, nie bał się łączyć stylistyk (tutaj dostajemy giallo zanurzone w gotyckiej estetyce) i przy kolejnych utworach mógł wyostrzyć swój autorski styl. Scenariusz napisany wespół z Fabio Pittorru opowiada o rodzinie Wildenbrück, która mieszka od pokoleń w urokliwym zamku. Za rodziną ciągnie się plugawa legenda, którą dziadek wyjaśnia dwóm małym dziewczynkom, niecierpiącym się siostrom, blondynce Kitty i brunetce Evelyn. Robi to zerkając na zatrważający w swoim wyrazie obraz, na którym są dwie niewiasty, a jedna z nich dźga drugą sztyletem:

„Wiele lat temu na zamku mieszkały dwie kobiety. Były siostrami, jak wy. Legenda mówi, że nienawidziły się od dzieciństwa. Czarna królowa pogodziła się z wybrykami siostry i znosiła złośliwości w ciszy czekając na odpowiedni moment, by się zemścić. Kiedy dorosły, czerwona królowa zakochała się w mężczyźnie, a czarna królowa w końcu wzięła odwet i zamordowała swoją siostrę, gdy ta spała. Dźgnęła ją siedem razy sztyletem. Legenda mówi, że w rok po śmierci czerwona królowa wróciła do życia i zamordowała sześć niewinnych osób, a siódmą ofiarą była czarna królowa. Gdy zemsta została zaspokojona, wróciła do grobu na zawsze. Ta historia wydarza się w tym zamku raz na sto lat i zawsze z udziałem dwóch sióstr…”.

Emilio Miraglia obudował swój kryminał w rzeczoną legendę, a do historii powracamy po latach, gdy w zamku odczytywany jest testament. Majątek jest dzielony pomiędzy siostry (jest jeszcze jedna – starsza Franziska), ale przy odczycie nie ma Evelyn. Podobno wyjechała do Ameryki. Za chwilę sztylet dosięgnie pierwszego celu, na arenę wkroczy czerwona królowa. Trup ściele się gęsto, a każde zwłoki padają coraz bliżej Kitty Wildenbrück, która aktualnie pracuje w domu mody Springes Fashions.

The Red Queen Kills Seven Times oferuje nie tylko wyjątkowo krwawe sceny morderstw, ale i jednego z bardziej stylowych antagonistów. Zaręczam, że raz obejrzany film Miraglii pozostanie w pamięci głównie dzięki postaci czerwonej królowej pojawiającej się czy to na arenie morderstw, czy to w niezwykłych projekcjach snów, które obciążają umysł biednej Kitty. Wcielająca się w jej rolę Barbara Bouchet urodzona w niemieckim Reichenbergu (dzisiaj czeski Liberec) przedstawiła zatracającą się w szaleństwie bohaterkę, która jak się później okaże nie jest bez skazy. Dodaje to potrzebnego smaczku całej produkcji, bo giallo Miraglii zyskuje na tym, że chociaż teoretycznie wiemy kto jest zabójcą, to nurtującym nas pytaniem jest: „jak to się stało?”. Sprawa motywu natomiast jest jasna z momentem przecięcia pieczęci na testamencie. Przy takiej fortunie może pęknąć najtwardszy nawet moralny kręgosłup.

Giallo Miraglii oferuje dość intrygującą wędrówkę po włoskim kinie grozy, którą mam wrażenie twórca rozwinął w swoim dziele z premedytacją. Niech będzie, że jest to swego rodzaju hołd i ilustracja kilku stylów. Od gotyckiego horroru Mario Bavy, gdy mistrz w Masce szatana przyszpilał piękną twarz Barbary Steele, przez giallo (również Bavy) Sześć kobiet dla zabójcy (z 1964 roku, gdy morderca w czarnym prochowcu i kapeluszu grasował po domu mody Haute Couture, po ostatecznie wszystkie giallo z pięknymi skąpo odzianymi diwami mordowanymi w eleganckich pomieszczeniach art déco (tutaj jedną z nich jest 20-letnia wówczas Sybil Danning z austriackim paszportem). W tym całym niezwykłym gustownym mariażu doskonale odnalazł się kompozytor Bruno Nicolai, który swoją muzyką pogodził kilka różnych estetyk.

The Red Queen Kills Seven Times to z pewnością klasyk żółtego nurtu, ale mam wrażenie, że wymieniany jakby rzadziej na „listach”. Być może wpływ na to ma sylwetka reżysera, który mimo wszystko nie zapisał się złotymi zgłoskami na włoskiej mapie gatunku. Nie wolno jednak przejść obok tego utworu obojętnie. Jak próbowałem zaznaczyć jest to nietuzinkowy spacer po konwencjach, który zyskuje tylko dzięki wyjątkowej pracy debiutującego w roli samodzielnego autora zdjęć Alberto Spagnoliego (zmarł przedwcześnie w 1985 roku w wieku 49 lat). Dzięki tytułowej czerwonej królowej Spagnoli mógł odważnie zestawić czerwień (nie tylko tą z peleryny) z innymi kolorami. Zbudował kompozycje obierając kierunek na jedną barwną dominantę zaskakując świadomością i ponadprzeciętnym zmysłem. Ale już przed pracą u Miragliego operator sekundował u najlepszych, między innymi przy Czerwonej pustyni Antonioniego. Wcześniejsze asysty musiały wpłynąć tylko pozytywnie na jego warsztat.

The Red Queen Kills Seven Times to jedno z tych zmysłowych gialli, w którym dostaniemy wszystkie najlepsze składniki ostrej włoskiej potrawy. Jest seks, przemoc, „oryginalny” zabójca i emocje. Są też dziury logiczne wielkości lejów po bombach (jedna z nich wejdzie w poczet moich ulubionych), ale i one przecież stanowią o pewnej… rozwiązłości, gdzie wszystko, jak to w kinie, powinno być umowne.

Patryk Karwowski

Czas trwania: 99 min
Gatunek: giallo
Reżyseria: Emilio Miraglia
Scenariusz: Fabio Pittorru, Emilio Miraglia
Obsada: Barbara Bouchet, Ugo Pagliai, Marina Malfatti, Marino Masé, Sybil Danning, Carla Mancini
Zdjęcia: Alberto Spagnoli
Muzyka: Bruno Nicolai