Noc pożera świat

Sam (w tej roli Anders Danielsen Lie, który pojawił się na blogu przy okazji filmu July 22, gdzie wcielił się w postać Andersa Breivika) przyjeżdża do byłej dziewczyny po swoje rzeczy. Trafia w sam środek hałaśliwej imprezy. To kamienica w centrum Paryża, a Sam rzeczywiście wpadł tylko na chwilę. Szuka swoich magnetofonowych kaset, zamyka się w jednym z pokoi odcinając od imprezowiczów. Musi odpocząć, dosłownie minutkę. Budzi się o świcie, a noc pożarła świat. Zainfekowana ludzkość w ciągu kilku godzin w czasie spokojnego snu Sama przemieniła się w zombie. Nie wszyscy, ale ocaleni albo uciekają przed hordami po ulicach, albo  chowają się w mieszkaniach jak główny bohater filmu.

To naprawdę niezła rzecz zadebiutować w pełnym metrażu bez kompleksów, w gatunku, którego fani już dawno pozjadali wszystkie rozumy i krytykę zaczynają najczęściej od narzekania, że „nic nowego”. Jednak Dominique Rocher mógł sobie pozwolić na tak odważny krok z kilku względów. Miał ekipę, która tam gdzie trzeba zrobiła porządne zombie movie, skromne, a złote. Miał aktora, który w wymagającej roli zobaczył szansę na wyjście ze swojej strefy komfortu i pokazał pazur. W końcu miał scenariusz, który nawet jeżeli wydaje się wam ograny, to w ujęciu europejskim, przy całej aktualnej sytuacji jest rzeczą wyjątkowo mocno zachęcającą do dyskusji i analizy.

Izolacja i apokalipsa to temat bardzo wdzięczny dla aktora, szczególnie jeżeli jego postać musi się powoli osuwać w paszczę szaleństwa. A osuwać się musi, tak jak Sam, który zaczyna wariować odseparowany od świata, krztusi się w tym specyficznym położeniu co rusz przekraczając progi paranoi. Te progi przekraczali bohaterowie filmowych adaptacji powieści Jestem legendą Richarda Mathesona czy jeszcze dobitniej Bruno Lawrence jako Zac Hobson, bohater filmu The Quiet Earth z 1985 roku i wielu innych. Najbardziej jednak zbliżonym w koncepcie do Noc pożera świat jest niemiecki Rammbock Marvina Krena z 2010 roku. I tam bohater znalazł schronienie przed zombie w mieszkaniu w kamienicy, tyle że w Berlinie.

Zombie to tylko tło, tutaj bardzo skromne, ale gustownie przygotowane przez specjalistów od charakteryzacji. Nieliczne sceny akcji, które się tu znalazły (bo przecież to film głównie o samotności), są również pierwszorzędnie zaaranżowane i jeżeli Dominique Rocher chciałby dalej brodzić w kinie grozy, mógłby to robić.

Ja zawsze podejrzewam twórców o ambicje i próbę przemycenia innych treści niż te widoczne na pierwszym planie. Często (być może) niepotrzebnie, bo kino gatunkowe ma służyć najczęściej nieskrępowanej rozrywce, jednak w tym art-housowym europejskim zombie movie czułem to jeszcze mocniej.

A może to nie jest tylko zombie movie? A może Rocher chciał pokazać człowieka, który trwa w swoim apartamencie, boi się wyjść na zewnątrz, bo przecież tam są ciągłe zamieszki, blokady, agresywne zachowania? Może Paryż w odsłonie horroru jest zwierciadłem lęków i obaw współczesnego Paryżanina. Rocher kończy jednak optymistycznie, daje szansę mężczyźnie, który zobaczył, że jego świat to nie tylko te cztery spowite krwią ściany, opatulony strachem korytarz i balkon. Warto.

7/10 - dobry

Czas trwania: 93 min
Gatunek: horror
Reżyseria: Dominique Rocher
Scenariusz: Pit Agarmen (powieść), Jérémie Guez, Guillaume Lemans, Dominique Rocher
Obsada: Anders Danielsen Lie, Golshifteh Farahani
Muzyka: David Gubitsch
Zdjęcia: Jordane Chouzenoux