Wolf Creek

Można napisać, horror jakich wiele, skąd więc ta popularność filmu Wolf Creek, kolejnego koszmaru z australijskiego outbacku? W prostocie leży tu siła oraz w zgrabnie zgranych kliszach z wielu mu podobnych filmów.

Zaczyna się wycieczką w kierunku krateru, tytułowego Wolf Creek powstałego w wyniku uderzenia metorytu. Krater o średnicy 875 m i głębokości 60 m to naprawdę spora rzecz! To cel Europejek Liz i Kristy oraz Bena, chłopaka z krainy kangurów. Trójka przyjaciół dojeżdża na miejsce samochodem, a tam standard. Zatrzymują się zegarki, samochód odmawia posłuszeństwa, ale z pomocą przychodzi przejeżdżający tamtędy miejscowy. Mick Taylor to karykatura Krokodyla Dundee, rubaszny tubylec ze swoją półciężarówką. Gdzieś tam, daleko ma obóz. Weźmie na hol, pomoże, naprawi samochód. Tak rozpoczyna się właściwa akcja Wolf Creek, kolejnego filmu z segmentu „młodzi na wakacjach w piekle urządzonym przez lokalsów”.

Dodatkowy dreszczyk emocji ma z pewnością dać informacja z pierwszych filmowych plansz, że film „oparto na prawdziwych wydarzeniach”. Tyle w tym prawdy, ile w każdym horrorze o seryjnym mordercy, który porywa turystów, a później ich szlachtuje. To się po prostu zdarza! Wprawdzie wydarzenia są luźno oparte na niechlubnych dokonaniach Ivana Milata i Bradleya Murdocha (dwójka morderców, którzy działali niezależnie i stanowili tylko źródło „inspiracji” dla reżysera i scenarzysty Grega McLeana), ale Wolf Creek, dzięki surowemu klimatowi, odpowiedniej dawce przemocy, dojmującemu wrażeniu, że protagonistom tym razem się nie uda, broni się doskonale sam, bez dodatkowej otoczki „autentyczności”.

Wolf Creeka odczuwa się bowiem bardzo mocno, ponieważ McLean sprytnie prowadzi akcję. Najpierw poznajemy trójkę bohaterów, zbliżamy się do nich, wiemy coraz więcej. Pierwszy akt jest rozciągnięty i naprężony jak cięciwa łuku przed jednym, jedynym strzałem. Później nie ma już nic poza akcją, terrorem i zezwierzęceniem antagonisty, świetnym w roli Micka, Johnem Jarrattem. Jego postać trzyma w garści ten kawałek ziemi, jest tu panem i władcą, traktuje teren jak Dziki Zachód, bez prawa i konsekwencji za swoje czyny. Krótki, urywany śmiech lub raczej charakterystyczne charczenie Jarratta pozostaną już z widzem na zawsze. Aktor odnalazł się w nowym wcieleniu tak dobrze, że powierzono mu rolę Micka w kolejnej części Wolf Creek oraz w jego serialowej odsłonie. Warto przypomnieć, że jednym z pierwszych ekranowych występów Jarratta była rola Alberta Crundalla w Pikniku pod Wiszącą Skałą Petera Weira w 1975 roku.

Wolf Creek jest brutalny, dołujący, a realizacyjnie udało się twórcom tak poprowadzić fabułę, że wyszły tu nawet zwroty akcji i moment, w którym zaskoczył mnie sam finał, bo do końca nie byłem pewny, kto z trójki stanie do ostatecznej konfrontacji. A może nikt? Wolf Creek to kawał brudnego, tępego bólu, krzyku puszczonego w pustkowia, nieziemskiej orki uprawianej przez typa, który robi to od lat, a na każdą próbę oporu patrzy z takim samym rozbawieniem i niedowierzaniem.

7/10 - dobryCzas trwania: 99 min
Gatunek: horror
Reżyseria: Greg McLean
Scenariusz: Greg McLean
Obsada: John Jarratt, Cassandra Magrath, Kestie Morassi, Nathan Phillips
Muzyka: François Tétaz
Zdjęcia: Will Gibson