Rachatłukum

Rachatłukum, w oryginale Turks frui, to jedna z najbardziej uczciwych historii miłosnych, jakie czytałem. Autor Jan Wolkers, holenderski pisarz, malarz i rzeźbiarz opisał w książce całą swoją drogę z Olgą, rudym kociakiem. Olga była dla bezimiennego bohatera książki, namiętnością i tęsknotą, pożądaniem i pragnieniem. Kochał ją szczerze i mocno, tak samo jako mocno był zły, gdy miłosna karta się odwracała i nad parą zastygały w bezruchu brunatne chmury.

Bohater i narrator w jednym, jako niepokorny artysta buduje przed czytelnikiem obraz związku w słowach dosadnych, ale przez to bardzo wiarygodnych. Jednak nie czyta się Rachatłukuma łatwo. Słowa Wolkersa to próba prozy z gatunku tych najlepszych, w której zdania są wyboldowane emocjami. Wolkersa frazy są też długie, ale co ciekawe czytelnikowi nie raz chce się wracać do całych rozdziałów. To język pełen namiętności i czułem dokładnie kiedy autor kochał, kiedy nienawidził, kogo i jak. Jeżeli ktoś z otoczenia Olgi cieszył się antypatią rzeźbiarza, to agresją wyładowana była cała strona, gdy zaś opowieść zahaczała o pierwsze lata znajomości, zaraz małżeństwa, pełno było czułości, a nawet romantyzmu.

Wolkers pisał sprawiedliwie ze swoim sumieniem, bo tylko tak mógł przedstawić obraz swoich rozterek, a tych miał sporo. Rachatłukum to również seks, dużo seksua ten wypełnia większość stron, które od chędożenia aż się lepią ze wstydu. Powieść to też obraz buntu przeciwko pewnym dogmatom, obalanie tabu (powieść została napisana w latach 60., a autor w każdym calu bił kontrą do drobnomieszczańskich wartości). Wolkers szarżuje, rozbija się odważnie o mury kart powieści, łamie reguły stylistyczne, a najlepsze, że szybko odnajdziesz w nim kogoś bliskiego, komu możesz zaufać, bo nie lawiruje, nie mataczy, a wytacza ciężkie słowne działa przeciwko wszystkiemu co doprowadziło miłość do rozpaczy. Rachatłukum to w końcu śmierć, w kierunku której często odwracają się bohaterowie powieści. Miałem wręcz wrażenie, że śmierć wyziera z marginesu każdej strony pozwalając złośliwie na chwilę zapomnienia Oldze i jej mężowi. Pojawiła się, gdy rzeźbiarz złapał stopa, zerwał kwiat, przysiadł się do tego rudzielca i gdy pierwszy raz złożył pocałunek na jej ustach. Kawał soczystego love story, bez cienia fałszu, pisanego pod prąd.

W 1973 roku powieść przeniósł na ekran Paul Verhoeven (recenzja)

9/10 - rewelacyjny

Autor: Jan Wolkers
Tłumaczenie: Andrzej Dąbrówka
Ilość stron: 132
Wydawnictwo: Iskry