Le meraviglie di Aladino

Napisać o Le meraviglie di Aladino, że jest to kino średnio angażujące, to stanowczo za mało. Koprodukcja włosko-francusko-amerykańska przy reżyserskim współudziale Henry’ego Hilla była od początku do końca wielkim, męczącym wyzwaniem. Fabuła jest Wam znana. Alladyn, czyli bohater jednej z opowieści Księgi tysiąca i jednej nocy, wchodzi w posiadanie magicznej lampy, w której pomieszkuje dżin. Dżin jest w stanie spełnić trzy życzenia nowego właściciela, jakiekolwiek by one nie były, niestety, też te nieroztropne, wypowiadane ot tak, przy okazji. Dla filmowego Alladyna są to prośby, które mogą go wyciągnąć z zabawnych tarapatów w jakie bezustannie wpada nasz uroczy fircyk. Nie! Wcale nie uroczy i wcale nie zabawny ten włoski rogal jest.

To infantylna baja dla dzieci i nie potrafię w niej dostrzec jakiejkolwiek rzeczy, którą mógłbym polecić. Tempo jest paskudnie rozwleczone, żarty proste, bazujące na slapstickowym humorze rozciągniętym wokół żartów sytuacyjnych. Wykończenie obłe, tępe, mało interesujące. Po dwóch godzinach od seansu zapomniałem już na szczęście większość scen, oprócz niestety tych kilku najgłupszych, czyli życzeń Alladyna (w jednym się powiększa i razi swoją posturą goniących go wcześniej psubratów. Niestety to brzmi lepiej niż wygląda).

W roli głównej wystąpił Donald O’Connor, niegdyś popularny aktor hollywoodzki, który pierwsze występy filmowe zaliczył w wieku 7 lat. O’Connor zdobył w 1953 roku nagrodę Złotego Globu dla najlepszego aktora musicalowego za rolę Cosmo Browna przyjaciela Don Lockwooda (Gene Kelly) w Deszczowej piosence. Aktor i tancerz wykorzystał więc w Alladynie swoje sceniczne i taneczne umiejętności, chciałoby się napisać, że dodał drygu całej opowieści i może ktoś to doceni, ale ja patrzyłem przez palce na te rubaszne pląsy.

Nie ma tu uroku, lekkość trąci starą wyliniałą myszą, dekoracje zalatują plastikiem, kostiumy tanimi zasłonami, a nie schodzący uśmiech z twarzy O’Connora przyprawia o gęsią skórkę, bo to z pewnością były znamiona jego postępującej choroby alkoholowej. Po Bavie zapewne spłynęły takie przaśne podrygi. Był popyt, to kręcił. W 1961 roku machnął jeszcze dwa peplum: Gli invasori (lepsze) i Ercole al centro della Terra (w porównaniu do Alladyna również nie najgorsze). Dziwny to był okres w twórczości włoskiego mistrza grozy, na szczęście szybko przyszedł rok 1963 i pewna dziewczyna, która wiedziała za dużo…

2/10 - bardzo zły

Czas trwania: 100 min
Gatunek: akcja, przygodowy
Reżyseria: Mario Bava, Henry Levin
Scenariusz: Luther Davis, Franco Prosperi, Silvano Reina, Stefano Strucchi, Duccio Tessari, Marco Vicario
Obsada: Donald O’Connor, Noëlle Adam, Vittorio De Sica, Aldo Fabrizi, Terence Hill
Zdjęcia: Tonino Delli Colli
Muzyka: Angelo Francesco Lavagnino