Vinyan

Fabrice Du Welz niezmiennie udowadnia, że potrafi pokazywać ludzi z ich najbardziej osobistymi lękami, traumami. Wie również jak podszyć fabułę niepokojem, zagrożeniem, ale również uczuciem, że świat jest jaki jest, najczęściej bez szansy na happy end. Zakłada też, że z dala od szaleństwa, czy w najlepszym przypadku apatii lub depresji utrzymują nas rzeczy, które łatwo utracić. Momentem zwrotnym w życiu pary głównych bohaterów było tsunami, które zabrało im dziecko. Małego Josha, być może spoiwo związku, a na pewno nadzieję na życie poza granicami paranoi.

Minęło sześć miesięcy i przez przypadek trafia do małżeństwa nagranie z nadrzecznej wioski w Birmie. Na niewyraźnym obrazie mignie mały chłopczyk w koszulce Manchesteru. W takiej, w której zaginął. W takiej, której miliony krążą po świecie. Ale to im wystarczy, a na pewno Jeanne (Emmanuelle Béart), bo Paul (Rufus Sewell) wydaje się być ostrożny. Vinyan to historia podróży w głąb dżungli, ale metafora jest tu aż nazbyt jasna. Spływ łodzią, kolejne miejsca, coraz mroczniejsze, załamanie, rzeczywistość, która coraz częściej miesza się z niezapraszaną przez nikogo ułudą. Taką podróż sfilmował już Francis Ford Coppola w Czasie Apokalipsy, z którym zresztą Vinyan w paru miejscach koresponduje w sposób bardzo czytelny. Ja osobiście mam wrażenie, że tu nawet nie chodzi o wiarę w odzyskanie dziecka, miłości czy choćby przypomnienie sobie co znaczy uczucie, pasja, a o zatracenie się w inercji do końca. Ta szansa i malutki obrazek Josha na ekranie telewizora jest ostatnią szansą, straconą po pierwszym potknięciu. Wszystkie kolejne wydarzenia są z premedytacją prowokowane, by osunąć się w świat Vinyana, czyli świat duchów, które według buddyjskiej tradycji znajdują się w stanie przejściowym i nie wiedzą co ze sobą zrobić.

Fabrice Du Welz opowiada dramatem, ale po prawdzie to przecież horror, czasem naturalistyczny, niezwykle trudny, a przecież będący jedynie obrazem żałoby, której nie da się zakończyć. Oczywiście wszystkie środki, które tak umiejętnie wykorzystuje Belg uwydatniają grozę, chociaż to bardzo skromna opowieść. Przyjdzie nam więc czasem zapomnieć o koszmarze rodziców w momencie, gdy łódź spokojnie sunie po korycie rzeki tak pięknie sfotografowanej przez stałego współpracownika Du Welza – Benoît Debiego. Zaskakują nie tylko zdjęcia (w takich plenerach zadanie miał z pewnością operator ułatwione), ale i samo prowadzenie kamery. Jest często intymnie i bardzo blisko, a miejscami Debie zaskakuje odwagą i pomysłowością (przelot nad ruinami i wykończenie ujęcia tuż przy bohaterach, którzy przekraczają kolejną bramę, niech będzie –  próg następnego stanu świadomości. W to wszystko wpisuje się idealnie muzyka, nierzadko grająca na klasycznych lękowych nutach, jednak udanie posiłkująca się naturalnymi odgłosami dżungli.

Vinyan rozwija się bardzo konsekwentnie, chociaż w rytmie leniwego nurtu rzeki. Zaczyna od niepewności, pytań, później brnie w swojej ponurej iluzji ku ostatnim krzykom rozpaczy, po których nie ma już nic, tylko pustka wykończona momentem przejścia na drugą stronę. To wtedy Vinyan zbiera swoje żniwo, staje się naprawdę surowy, naturalistyczny, bardzo Du Welza, kiedy ten wydaje się odwrócić od pary głównych bohaterów. Pozostawia ich samym sobie, wyjałowionych, maksymalnie odczłowieczonych.

Film możecie obejrzeć tutaj. Za seans ślę podziękowania dla

7/10 - dobry

Czas trwania: 96 min
Gatunek: dramat, horror
Reżyseria: Fabrice du Welz
Scenariusz: Fabrice du Welz, David Greig, Oliver Blackburn
Obsada: Emmanuelle Béart, Rufus Sewell, Julie Dreyfus, Petch Osathanugrah, Josse De Pauw
Zdjęcia: Benoît Debie
Muzyka: François-Eudes Chanfrault