Bright

Jeżeli byłbym osobą decyzyjną w filmowym studiu i wpadłby do mojego biura taki Max Landis (scenarzysta Bright) i zaczął nawijać o swoim pomyśle, to z miejsca ruszyłbym z produkcją. Rzeczywiście w koncepcie można się zakochać. Jest sobie taki alternatywy świat, to czasy współczesne, z tym że oprócz ludzi po ulicach chodzą orki (pomiatane, nielubiane, raczej margines), elfy (wyższa sfera, bogole, lamborghini, ich gładkie nogi nie przestąpią progu fast foodu). Są jeszcze jakieś wróżki, po niebie przeleci smok, zdarzy się centaur. Reszta się nie różni, bo przypominam, że akcja rozgrywa się w czasach współczesnych. Na tym tle dostajemy mariaż kina policyjnego z klasycznym buddy movie. Oficer Daryl Ward (Will Smith) ma na pieńku z gliniarzem orkiem Jakobym (Joel Edgerton). Niestety są partnerami, muszą się jakoś dogadać, a na ulicy trzeba obdarzyć się zaufaniem, przyjąć kulę za kumpla, podać magazynek, osłonić. Czasy nie należą do najspokojniejszych. Jeszcze większy bałagan na dzielnicy zaczyna się, gdy w ręce naszych bohaterów wpada pragnienie milionów – różdżka, która spełnia życzenia. Chcą jej wszyscy, kolorowe gangi, elfy, orki, ludzie do tej pory uczciwi, ale i gnojki od zawsze, również policjanci. Ciekawe, co nie?

To rzeczywiście było spore zaskoczenie, bo okazało się, że Bright to film, który „brzmi” dobrze, kiedy o nim opowiadasz, ale cholernie kiepsko, gdy przychodzi do oglądania. Bright nie sprawdza się więc jako kino policyjne (raptem kilka akcji nie jest w stanie przyćmić kuriozum w postaci biorących udział w zadymie jegomości wszelkiej maści). Kiepsko z buddy movie, gdyż chemia i interakcja pomiędzy partnerami rozbija się o groteskę ze strony orka (przerysowane reakcje, mimika Shreka). I w zasadzie, co być może jest ironiczne, żadna z postaci nie wypadła naturalnie w swojej bądź co bądź fantastycznej charakteryzacji. Tylko Will Smith przeszedł się po tym filmie ze znanym sobie wdziękiem i nonszalancją, a zagrał tak, jakby żył od zawsze w świecie orków i elfów. Kolejnym minusem jest niewykorzystany talent Noomi Rapace.

Niestety też, oprócz świetnego konceptu, równie doniosłego designu, fajnych pomysłów i w miarę jasnego przekazu (to przecież historia o odrzuceniu, mniejszościach, porządku w świecie dyktowanym przez bogatszego), Bright ani przez chwilę nie jest zajmujący. Kuleje tempo (pauzy są za długie, przejściom pomiędzy akcjami brakuje płynności), pościgi są niesatysfakcjonujące, a większość rozrób odbywa się pod osłoną nocy (i ciężko wyłapać kto, z kim i dlaczego). Zresztą ciężko jest też wyłapać wszystkie niuanse tego świata i rozgościć się w nim tak, żeby czerpać pełną przyjemność. Nawet jeżeli wydaje ci się, że poznałeś porządek pewnej rzeczy, twórcy mogą wyskoczyć z czymkolwiek fantastycznym i zburzyć twoją misterną układankę (robią to cały czas). W praktyce wygląda to tak, jakby Bright był kolejnym odcinkiem serialu, który trwa już od kilkunastu sezonów (i dotyczy to genezy postaci, charakterów, właściwości tego świata i jego historii).

Ja nie kupuję tu nic, poza samym pomysłem, wykonaniem (technicznym) i ogólnym zarysem. Dla mnie to zmarnowany potencjał, jednak wpisujący się (niestety) idealnie w klimat poprzedniego filmu Davida Ayera, czyli Legionu samobójców (recenzja tutaj). Wielka szkoda, bo dla mnie Ayer ze swoimi Bogami ulicy, czy debiutem Ciężkie czasy był odkryciem w nurcie filmów o podłych dzielnicach.

Za wcześniejszą możliwość obejrzenia filmudziękuję platformie:

5/10 - średni

Czas trwania: 117 min
Gatunek: akcja, fantasy
Reżyseria: David Ayer
Scenariusz: Max Landis
Obsada: Will Smith, Noomi Rapace, Joel Edgerton, Lucy Fry, Jay Hernandez
Zdjęcia: Roman Vasyanov
Muzyka: David Sardy