Atomic Blonde (2017)

Reżyser David Leith odbił od tematu Johna Wicka (był współreżyserem pierwszej części) i skupił się na solowych projektach. Jego Atomic Blonde to skądinąd taki John Wick w spódnicy mini, w środowisku szpicli, wtyczek, wywiadu. Ekranizacja komiksu The Coldest City dotyczy szamotaniny międzynarodowych wywiadów, a areną jest Berlin w czasie zimnej wojny.

Atomic Blonde wygląda jak najlepszy drink: kolorowy, bajeczny, słodki, gdy trzeba, ale i z delikatnym kwaskowatym posmakiem. No i to wykwintne szkło, ze szlachetnie wykończoną krawędzią. Gdy wlałem już w siebie zawartość szklany, to smak okazał się taki, że mi prawie łeb urwało z zachwytu. I wszystko byłoby w jak najlepszym porządku, tylko barman był jakiś ospały i całość podał o godzinę za późno…

David Leitch przekombinował. Chciał wynieść swój akcyjniak ponad zwyczajowy poziom fabularny i zaoferować szpiegowskie intrygi, twisty, zwroty, harce kotki i myszy w liczbie kilku sztuk. W ten sposób zmiksował swoją miłość do kina akcji z niepoprawną chęcią uszlachetnienia scenariusza o szpiegowską rywalizację (w efekcie nieznośnie meandryczną). KGB, Stasi, MI6 i CIA w jednym wielkim berlińskim kotle na granicy NRD i RFN w przededniu upadku muru berlińskiego.

Jak jesteś specjalistą od kaskaderki (a Leith specjalistą jest świetnym, bo przecież wyskakuje z samochodów, płonie, spada z wysokości i jest potrącany od ponad 20 lat), masz w ekipie Charlize Theron, Jamesa McAvoya, stylówę godną najlepszego czasopisma o modzie, stylu i marzeniach, do tego muzykę z lat 80., to ciśniesz sercem do końca, a nie silisz się na przepychanki kontrwywiadów, które ostatecznie nie angażują, a wręcz potrafią wynudzić.
Atomic Blonde jest oprócz tego ciutkę cool na siłę. Nie odmówię jej niczego, jeżeli chodzi o prezencję (głównej bohaterce przede wszystkim), ale w pewnym momencie zaczął mnie irytować podkład muzyczny, który przecież kocham miłością niezmienną i szczerą. Jeżeli już bowiem zamierzasz wylać na swoje filmowe kadry taki muzyczny lukier, bacz, by się nie przelało! Tutaj mamy playlistę nie na jeden film, ale na kilka! Ale wspomniany w drugim akapicie drink zalał w końcu moją kinofilską duszę i mogłem z rozdziawioną gębą obejrzeć najlepszą (od nie pamiętam kiedy) walkę skręconą na quasi masterszocie (sprytnie zmontowanym przy scenach w zwarciu). Jest wyjątkowo dziarsko i brutalnie. I tak powinna się toczyć opowieść od początku!
Charlize Theron dała z siebie wszystko, McAvoy to łobuz co nie miara, a całość plusuje za berlińskich panczurów. Szkoda, że Atomic Blonde starała się być czymś więcej, niż powinna być. Do kina oczywiście zapraszam, bo tych kilku scen nie wypada przegapić!

 

Za seans dziękuję sieci kin.

6/10 - niezły

Czas trwania: 115 min
Gatunek: akcja
Reżyseria: David Leitch
Scenariusz: Kurt Johnstad, Antony Johnston, Sam Hart
Obsada: Charlize Theron, James McAvoy, Eddie Marsan, John Goodman, Toby Jones, Til Schweiger
Zdjęcia: Jonathan Sela
Muzyka: Tyler Bates