The New York ripper (1982)

Recenzja filmu "The New York ripper" (1982), reż. Lucio FulciGiallo na amerykańskiej ziemi pod postacią Nowojorskiego rozpruwacza wypada jako dzieło doniosłe, krwawe i konsekwentne w przenoszeniu wyznaczników żółtego nurtu. Daleko rozpruwaczowi do wizualnego i scenariuszowego kunsztu z A Lizard in a Woman’s Skin, ale i czasy były inne i być może oczekiwania. Zresztą to Stany, Dziki Zachód, dzicy ludzie, więc i środki trzeba było przedsięwziąć inne, czyli odpowiednie do sytuacji. Tym samym muszę wpisać Rozpruwacza do mojego osobistego notatnika z filmami ulubionymi, bo takiej wściekłości i przesytu już dawno na ekranie nie widziałem.

Co do podjętych przez Fulciego środków formalnych, to chyba najlepiej będzie opatrzyć seans mianem taniej, chamskiej eksploatacji (chociaż utrzymanej w ryzach kryminalnej zagadki) z niezwykle, niezwykle, niezwykle udanymi scenami gore. Tym samym wszyscy wrażliwi powinni czym prędzej opuścić kinową salę. Oczywiście nie będzie im dane obserwować serwowanej na ekranie makabry. A tej jest tu całkiem sporo już od sceny otwierającej, która jest jakby małą wizytówką całej produkcji. Oprócz tego jest sporo flaków, cycków i orgazmów. Włoski statek przybył na stały ląd. Fulci otworzył zagrodę i plugastwo wpełzło z przytupem wybudzając gawiedź z amerykańskiego snu.

Recenzja filmu "The New York ripper" (1982), reż. Lucio Fulci

Po wielkim (zgniłym, jak chciałby zapewne pokazać Fulci) jabłku grasuje nożownik – rozpruwacz. Atakuje kobiety, raczej bez podtekstu erotycznego, chociaż i tego nie można wykluczyć. Działa w sposób niezwykle perfidny nadając całości nieco groteskowej, wywróconej i (cholera jasna) chorej otoczki. Otóż za znak rozpoznawczy przyjął sobie głos kaczora. Przy tym rozkosznym gęganiu atakuje lub konwersuje przez telefon. I jest to tak obłąkane jak tylko być może (a może to jakaś daleka korespondencja z innym dziełem mistrza Nie torturuj kaczuszki nakręconej równo dekadę wcześniej?).

Recenzja filmu "The New York ripper" (1982), reż. Lucio Fulci

Do akcji wkracza nieco zblazowany detektyw, który nie zwykł wracać na noc do domu. Zresztą, któż wie czy ma jakieś mieszkanie, bo i tak noce spędza u znajomej prostytutki. Sprostytuowane i tak bardzo frywolne jest tu wszystko. To kolejny mocny europejski chlapacz w skostniały kryminalny amerykański półświatek. Fulci podlał więc wszystko tanimi, porno perfumami i wpuścił rzeźnika, który z niekłamaną gracją wyciąga wnętrzności na światło dzienne.

Recenzja filmu "The New York ripper" (1982), reż. Lucio Fulci

Mocny film, w który twórca wręcz ekscytuje się tym, co udało mu się wykrzesać ze stylistyki gore. Dokładne, bluźniercze, wciskające w fotel. To też tytuł, któremu cenzura w kilku krajach pokazała znak. Nie zapominajmy jednak, że mięso i flaki, to wciąż tylko farsz do niezłego giallo. Pościg, zwodzenie widza fałszywymi tropami, wysuwanie na pierwszy plan kilku podejrzanych postaci i (co ważne) pomimo prostego scenariusza, schematów i klisz wszystko trzyma się kupy, wyglądają logicznie i ciężko tu wskazywać słabe strony, czy niedociągnięcia w historii. .

Dla koneserów.

8/10 - bardzo dobry

Czas trwania: 93 min
Gatunek: kryminał, giallo
Reżyseria: Lucio Fulci
Scenariusz: Gianfranco Clerici, Lucio Fulci, Vincenzo Mannino, Dardano Sacchett
Obsada: Jack Hedley, Andrea Occhipinti, Alexandra Delli Colli
Zdjęcia: Luigi Kuveiller
Muzyka: Francesco De Masi, Jorge Umberto Quevedo