Świadectwo urodzenia (1961)

Recenzja filmu "Świadectwo urodzenia" (1961), reż. Stanisław RóżewiczI kiedy wszystko cię irytuje, kiedy myślisz, że świat jest taki niesprawiedliwy, korki są najgorszą rzeczą na świecie, a przeziębienie nie schodzi tygodniami, to czas na terapię filmową. Raz na jakiś czas warto byś opuścił swoją strefę komfortu i obejrzał film o wojnie. Świadectwo urodzenia to czas okupacji widziany z perspektywy dziecka, a w zasadzie dzieci. To trzy nowele w reżyserii Stanisława Różewicza, gdzie każda z osobna stanowi obraz dziecka w czasie wojennego horroru. Nie jest to jednak horror krzyczący, wyjący z bólu, gwałtowny. Te wszystkie aspekty koszmaru już były, jednak twórca nie pozwala nam zapomnieć, że każdy element grozy może w mgnieniu oka powrócić.

Podział filmu na części jest w wymiarze filmowym jeszcze bardziej dojmujący, bo twórca nie daje nam możliwości przyzwyczajenia się do sytuacji, zbudowania pewnej strefy bezpieczeństwa, w której mógłbyś dojść do przekonania, że poznałeś tło tej konkretnej opowieści i mniej więcej wiesz czego się spodziewać. Każda nowela kończy się za szybko, jakby w chwili, gdy postać chciała powiedzieć w Twoją stronę: „pomocy”, operator wyłącza kamerę, a reżyser przerywa historię zmierzając do kolejnego dziecka. To tylko trzy nowele, a takich losów były (są)  przecież miliony. Nie zapominaj o tym.

Recenzja filmu "Świadectwo urodzenia" (1961), reż. Stanisław Różewicz

Krótkie bądź co bądź historyjki są fragmentami z dnia codziennego, gdy groza już na dobre osiadła w dziecięcych sercach. Bohaterowie filmu znają ten świat dobrze (za dobrze) i starają się przetrwać, przeczekać, ukryć, by doczekać dnia następnego. Z nadzieją na coś lepszego? Zawsze, bo przecież ich działania jasno wskazują, że swoje cele mają (czy to powrót do odległego domu, codzienny rytuał dnia i próba zdobycia pożywienia, czy też może odliczanie kolejnych dni w dziecięcym przytułku). Stanisław Różewicz (tutaj również jako współautor scenariusza wraz z bratem Tadeuszem) operując prostymi, surowymi środkami wyrazu pokazał pewien stan „obok” wojennej zawieruchy. Nie ma tu scen z okopów, a jednak wiemy, co wojna zrobiła ze światem, w tym również (i przede wszystkim) światem dziecięcym. To, co tak przeraża, to twarze małoletnich aktorów. Prowadzeni oszczędnie i naturalnie są świadkami, biernymi uczestnikami tego co uczynił nieprzyjaciel. Ogrom zniszczeń i mrok zarazem został uzyskany przez sugestywne zdjęcia Stanisława Lotha. Zestawiając małego bohatera ze spustoszonymi pomieszczeniami, ulicami, domami uzyskał efekt porażający. Jak gdyby dzieci były tylko małymi, nic nie znaczącymi elementami apokalipsy, która jednym (kolejnym) podmuchem może złamać ich życia jak łamie się zapałkę. Te wnętrza (polecam oglądać wersję odrestaurowaną) dzisiaj wyglądają jak mroczne sny Davida Lyncha, w najlepszym wypadku wystrój kolejnego gatunkowego horroru. Dla tych dzieci to była codzienność.

Recenzja filmu "Świadectwo urodzenia" (1961), reż. Stanisław Różewicz

I w sumie dobrze, że Świadectwo urodzenia jest podzielone na trzy nowele. Można po pierwszej wstać, otrzeć łzy, przejść się i wrócić do seansu. I znowu zostaniesz sprowadzony do parteru, skrępowany, przytrzymany. Nic nie możesz zrobić, tylko oglądać. Dorze teraz mamy.

Film możecie obejrzeć za darmo tutaj.

vod

10/10 - arcydzieło

Czas trwania: 99 min
Gatunek: wojenny
Reżyseria: Stanisław Różewicz
Scenariusz: Stanisław Różewicz, Tadeusz Różewicz
Obsada: Henryk Hryniewicz (Na drodze), Beata Barszczewska (Kropla krwi), Andrzej Banaszewski (List z obozu), Emil Karewicz, Wanda Łuczycka, Wojciech Siemion
Zdjęcia: Stanisław Loth
Muzyka: Lucjan Kaszycki