Raw (2016)

Recenzja filmu "Raw" (2016), reż. Julia DucournauTradycje rodzinne trzeba kultywować.

Rodzice Justine są weterynarzami. To również wegetarianie. Tym szlakiem (a w zasadzie ścieżkami) podąża główna bohaterka. Historia rozpoczyna się, gdy rodzice odwożą Justine (Garance Marillier) do akademika. To ma być początek jej naukowej kariery na wydziale weterynarii. Jest zdolniachą, bystrzachą i na pewno sobie poradzi. Zresztą… na uczelni jest już starsza córka, która z pewnością będzie stanowić podporę dla ukochanej siostrzyczki… Fabuła wgryza się głęboko w trzewia, gdy podczas otrzęsin Justine jest zmuszona zjeść surowe mięso. Od tego momentu puszcza węzeł, który przytrzymywał prawdziwy głód (dosłownie i w przenośni).

„Fuck 69, Give me 666”, czyli kanibalistyczny taniec napędzany tęsknotą za chaosem i stłamszonym pragnieniem.

W konstruowaniu klimatu, w tym przypadku narastającego apetytu, Raw przypomniał mi po trosze Starry Eyes i Zło we mnie. Pierwszy koresponduje tutaj z dziełem francuskiej twórczyni skalą budowanego napięcia, przy którym wiesz, że granice z pewnością ostatecznie będą przekroczone. Zło we mnie natomiast, to przecież podobne pragnienie dostąpienia czegoś nienazwanego, wyższego, czegoś, co w finale może się od ciebie odwrócić, choć robisz wszystko, by to zaspokoić.

Recenzja filmu "Raw" (2016), reż. Julia Ducournau

Odwołując się już do samego przekazu, Ducournau nie szczędzi rodzajowi ludzkiemu zestawienia go na równi ze zwierzętami. I ja się z tym zgadzam. Mam przez to nieodparte wrażenie, że gdy ktoś poczuje krew, nie zatrzyma się na jednym kęsie. Raw jest widowiskiem bardzo brutalnym, chociaż skromnym. Obrzydliwym, obleśnym, ale koniecznym, by wyrazić pełną twórczą ideę. Wierzę też, że osoby z delikatniejszymi żołądkami mogły opuszczać w pośpiechu salę, tudzież mdleć (jak donosiły pierwsze festiwalowe przekazy). Tym samym muszę napisać, że Raw oddziaływał na mnie niemal fizycznie. Kręciłem się w fotelu, pauzowałem, oglądałem dalej, marszczyłem czoło zdumiony reżyserską odwagą, ale i zaniepokojony tym co widzę na ekranie.

Recenzja filmu "Raw" (2016), reż. Julia Ducournau

Debiutująca pełnym metrażem Julia Ducournau (niedużo młodsza ode mnie) nakręciła jedną z najbardziej niepokojących, a przy tym przerażających rzeczy w ostatnich latach. Przerażających, bo największą siłę tego filmu poczujesz, gdy zdasz sobie sprawę jak blisko Ciebie może znajdować się temat. Najłatwiej by było napisać, że Raw jest o pragnieniach, żądzach, które zamknięte wbrew podświadomej woli na cztery spusty, wybuchają ze zdwojoną siłą, gdy nadarzy się ku temu najmniejsza choćby okazja. Ale Raw traktuje o czymś więcej. I jest przez to obrazem niepokornym, niebezpiecznym, bo może być medium, które potrafiłoby wyciągnąć z widza więcej, niż ten by oczekiwał. Szczególnie z tych zaciekawionych nowymi możliwościami, środkami wyrazu, niebezpiecznymi zabawami. W tym przypadku trzeba traktować Raw jako anarchistyczny coming of age.

Ale to też bardzo mądra opowieść, bo hołduje przekonaniu, że próby blokowania czegoś, co jest zapisane głęboko w nas, genach, duszy etc. spełzną na niczym. W tym przypadku, trzeba odnieść się do słów na końcu filmu: „Na pewno znajdziesz jakieś rozwiązanie”.

Na pewno?

9/10 - rewelacyjny

Czas trwania: 99 min
Gatunek: horror
Reżyseria: Julia Ducournau
Scenariusz: Julia Ducournau
Obsada: Garance Marillier, Ella Rumpf, Rabah Nait Oufella
Zdjęcia: Ruben Impens
Muzyka: Jim Williams