Niedocenione ’57

Mariusza Czernica znacie przede wszystkim z bloga Panorama Kina (koniecznie odwiedźcie fanpejdż). Jego teksty możecie również poczytać na portalu Film.org.pl oraz na szacownej Kinomisji. Mariusz powraca do cyklu Niedocenione. Po trzech propozycjach z roku 1947 (zerknijcie tutaj) znalazł dla Was kolejne tytuły, tym razem z roku ’57. Przypominam, że w 2017 cofamy się wstecz dokładnie o dekadę!

Mariusz Czernic i jego Niedocenione ’57

The Admirable Crichton (1957), reż. Lewis Gilbert

To się nazywa inteligentna komedia. Nakręcili ją Brytyjczycy na podstawie sztuki Jamesa M. Barriego, autora Piotrusia Pana. Bez dwóch zdań jest to dzieło niedoceniane, które z otchłani zapomnienia wyciągną przeważnie te osoby, które go nie szukają. Ja trafiłem na niego zupełnym przypadkiem, nikt mi go nie polecał, nikt ze znajomych go nie chwalił. Produkcja znana jest pod dwoma angielskimi tytułami: The Admirable Crichton i Paradise Lagoon. Reżyser Lewis Gilbert filmował aktorów m.in. na Bermudach, terytorium zależnym od Wielkiej Brytanii. Wizualnie jest to więc znakomite widowisko, ale i fabularnie prezentuje się wybornie.

Angielski lord próbuje swoim córkom i służącym wpoić zasadę o równości. Spotyka się z niezrozumieniem i niechęcią. Nie tylko jego zmanierowane córki są oburzone, ale nawet służbie to się nie podoba. Ten eksperyment wkrótce jednak będzie miał kontynuację, gdyż lord wraz z rodziną i służbą trafiają na bezludną wyspę. W sumie osiem osób, z których najbardziej zaradnym okazuje się kamerdyner. Aby przetrwać muszą ze sobą współpracować. To egzotyczne miejsce okazuje się rajem na ziemi, zmieniają się stosunki między postaciami, naprawdę wszyscy mogą być sobie równi. Niestety, gdzieś tam za wielką wodą jest cywilizacja, która wcześniej czy później wszystko wchłonie i wypluje rozsiewając wszędzie nietolerancję i obłudę.

Głośnych salw śmiechu raczej nie będzie, ale łatwo ten film polubić z wielu powodów. Po pierwsze, bohaterowie dają się lubić. Po drugie, humor wynika z konkretnych sytuacji i charakterów postaci, nie ma więc gagów, które zostałyby dodane na siłę. Po trzecie, film uczy szacunku do drugiego człowieka, ośmiesza zarozumialstwo i głupotę, wywyższa tych, którzy pochodzą z niższych klas społecznych. Kamerdyner i pomocnica pokojówki (Kenneth More i Diane Cilento) otrzymują szansę udowodnienia, że mogą się równać z rodziną arystokratów (m.in. Cecil Parker i Sally Ann Howes). Jednak mimo iż teza o równości jest jak najbardziej słuszna, to nie jest możliwa do realizacji. Bo w zależności od panujących warunków zawsze ktoś będzie rządził, a ktoś wykonywał polecenia. Każdy powinien znać swoje miejsce…

„Admirable Crichton” to angielski idiom, który oznacza człowieka o wyjątkowej inteligencji, imponującej sprawności umysłowej i fizycznej. Człowiek, który potrafi dostosować się do każdej sytuacji, do każdych warunków. W satyrycznej sztuce Barriego z 1902 roku tę funkcję pełnił kamerdyner Bill Crichton, który sprawdził się jako lokaj oraz jako wódz. Czy to dworska etykieta czy zasady survivalu – wszędzie potrafił się odnaleźć. Pierwowzorem tego typu postaci jest szkocki polimat z XVI wieku James Crichton (1560–82), cechujący się imponującą wiedzą z dziedziny języków, sztuki i nauki. Osiągnął wiele mimo bardzo młodego wieku. Został zabity mając niespełna 22 lata.

Band of Angels (1957)Band of Angels (1957), reż. Raoul Walsh

„Pod batem się buntujesz, a dobroć jest pułapką, która trzyma cię w niewoli”. Te słowa wypowiada w filmie Sidney Poitier, rzecznik afroamerykańskiej społeczności w amerykańskim kinie. Znane są jego występy u Kramera i Jewisona, ale niewielu słyszało o filmie Walsha z jego udziałem. Ten reżyser zaczynał karierę w drugiej dekadzie XX stulecia, to było tak dawno, że nie ma pewności, kiedy dokładnie zadebiutował, a wiele jego wczesnych filmów zaginęło. Działał w kinie przez pół wieku – aż do roku 1964, specjalizując się w westernach, filmach gangsterskich i wojennych. W Band of Angels opowiedział o niewolnictwie w okresie przed wojną secesyjną. W czasach, kiedy ten film powstał modne były dramaty historyczne o czasach starożytnych, w których temat niewolników był obecny, ale jawnie unikano przypominania o czarnych niewolnikach wykorzystywanych na plantacjach w południowej części Stanów.

Główną bohaterką jest czarna niewolnica o białym kolorze skóry. W tej roli Yvonne De Carlo. Posiadłość, w której mieszkała od dziecka została sprzedana. Ona też stała się cennym towarem, ponieważ okazało się że jest córką czarnej niewolnicy. Kupuje ją plantator z niechlubną przeszłością. Zagrał go Clark Gable (to jego trzeci występ u Walsha). Dwoje atrakcyjnych aktorów w hollywoodzkim filmie to zapowiedź, że wątek uczuciowy obowiązkowo musi się pojawić, ale na szczęście nie spłycił scenariusza, nie przysłonił problemów wielkiej wagi, które w ostatniej dekadzie przed wojną secesyjną nękały społeczeństwo.

W latach 50. Raoul Walsh nie miał już tak wysokiej pozycji jak dawniej, ale udało mu się zrealizować jeszcze jeden ważny film – Nadzy i martwi (1958) według powieści Normana Mailera. Band of Angels na podstawie utworu Roberta Penna Warrena to jednak ciekawsza produkcja, nakręcona z rozmachem, błyskotliwie napisana, doskonała technicznie i wizualnie. Tytułowa banda aniołów to ironiczne określenie jankesów, co to niby walczą o słuszną sprawę, a okazują się zwykłymi hipokrytami. Nikt nie jest aniołem w tym świecie. Nawet postać Clarka Gable’a – trudno przecież sympatyzować z kimś, kto jest właścicielem niewolniczej siły roboczej. Postać Yvonne De Carlo również nie jest bez skazy. Widać jej pogardę do czarnych niewolników, a gdy dowiaduje się że sama jest czarna to nie próbuje zrozumieć losu „współbraci”. Próbuje za to popełnić samobójstwo, a gdy zostaje sprzedana to jej romans z właścicielem można odczytywać jako grę, której stawką jest wolność.

Run of the Arrow (1957), reż. Samuel FullerRun of the Arrow (1957), reż. Samuel Fuller

W latach 50. w każdym roku powstawał świetny western. W 1957 były to m.in. Pojedynek w Corralu O.K. Johna Sturgesa, Gwiazda szeryfa Anthony’ego Manna, 15:10 do Yumy Delmera Davesa, Szlachetny T Budda Boettichera, Czterdzieści rewolwerów Samuela Fullera. Reżyser tego ostatniego w tym samym roku pokazał publiczności jeszcze jeden western. Zupełnie odmienny pod względem wizualnym i tematycznym. Run of the Arrow podejmuje tematykę indiańską, opowiada o weteranie wojny secesyjnej, który poznaje bliżej kulturę i zwyczaje Siouxów. Fabuła przypomina więc oscarowy western Tańczący z wilkami (1990).

Rod Steiger odgrywa postać konfederackiego żołnierza, który po zakończeniu wojny przyłącza się do Indian, a więc do kolejnej formacji, która skazana jest na niepowodzenie. Zyskuje szacunek Siouxów po tym, gdy udaje mu się przeżyć tytułowy „bieg strzały”. Ale czy pies, który trafi pod opiekę wilków stanie się wilkiem. Na pierwszy rzut oka niewiele się różnią, wywodzą się z tego samego gatunku, lecz przystosowani są do innych warunków i cechują się odmienną naturą. Run of the Arrow to film, który potrafi zaskoczyć widza. Takie sceny jak „bieg strzały”, wyciąganie dzieciaka z bagna, czy obdzieranie żywcem ze skóry są rzadko spotykane w kinie hollywoodzkim. Ostatnia scena z wymienionych rozgrywa się wprawdzie poza kadrem, ale i tak robi wrażenie, może nawet większe, bo działa na wyobraźnię.

Fuller zebrał na planie szereg aktorów kojarzonych z dobrymi westernami: Rod Steiger (udana rola w równie niedocenionym Jubalu), Ralph Meeker (Naga ostroga), Jay C. Flippen (Bend of the River), Sara Montiel (Vera Cruz; żona Anthony’ego Manna; jej głos u Fullera został zdubbingowany przez Angie Dickinson). W rolę jednego z Indian wcielił się Charles Bronson, jednego z oficerów zagrał Brian Keith, tragiczna osobowość (w latach 90. po samobójstwie córki sam odebrał sobie życie). Run of the Arrow to jeden z ostatnich filmów, do których muzykę skomponował Victor Young (zmarł w 1956 roku; film został ukończony w czerwcu ’56, ale premierę miał dopiero rok później). Swoją robotę wykonał jak zawsze solidnie, podobnie zresztą jak operator Joseph F. Biroc, który wcześniej tworzył przeważnie czarno-białe zdjęcia. Tutaj sfilmował w kolorze tereny na pograniczu stanów Utah i Arizony, wydobywając z nich majestat i klimat. Dzięki temu łatwiej jest zrozumieć, dlaczego główny bohater woli żyć bliżej natury niż cywilizacji.

Ostatni z omówionych filmów obejrzany w ramach wyzwania Oglądamy filmy wyreżyserowane przez Samuela Fullera.