Moonlight (2016)

Recenzja "Moonlight" (2016), reż. Barry JenkinsMoonlight jako historia ucieczki przed księżycowym światłem to przejmujący dramat o budowaniu skorupy wokół własnej tożsamości i orientacji seksualnej. To jednocześnie bardzo smutny obraz dziecka, chłopaka, w końcu mężczyzny, który nigdy nie zaznał prawdziwego spokoju, ciepła, bezpieczeństwa. W rozpisanym na trzy akty filmie Barry’ego Jenkinsa towarzyszymy w życiowej drodze introwertycznego Chirona. Przez ten cały czas widzimy skrupulatne i sukcesywne oblepianie żywej ludzkiej tkanki kolejnymi warstwami pancerza, przez który coraz trudniej dostrzec prawdziwego człowieka. Radość życia, jestestwo, pogoń za marzeniami, wszystko zostało wypalone.

Jenkins jako filmowy twórca przeprowadza swojego bohatera przez kolejne kręgi alienacji. Jedyny dar z niebios, prawdziwe zrządzenie losu przychodzi razem z dilerem Juanem (słusznie nominowany za tę rolę Mahershala Ali, którego wielki, naturalny zarazem aktorski talent można było zobaczyć przy okazji serialu Luke Cage). To on nieświadomie pokazuje mu gangsterski styl, zbroję, cień, w którym powinien „Little” pozostać („Little”, czyli „Mały” to tytuł pierwszego aktu. To również odniesienie do stanu ducha dzieciaka – nieświadomego, zadającego pytania, zagubionego). Tutaj dochodzi dylemat związany z odbiorem postaci Juana, bo chociaż jest drogowskazem, jego osoba daje głównemu bohaterowi siłę, nadzieję, element ojcowski, to również daje pomysł na „wycofanie” (nawet nieświadomie). Najważniejsze bowiem w treści filmu Jenkinsa jest tytułowe moonlight, czyli światło księżyca. To właśnie o nim traktuje krótka przypowieść Juana, Kubańczyka, który próbuje tym samym rzucić ratunkowe koło w kierunku (wtedy jeszcze) „Małego”. To także koło ratunkowe dla wszystkich, filmowa wykładnia, potwierdzenie wielu konformistycznych zachowań, którymi jesteśmy obarczeni, w tym i zapewne ja. Chodzi więc o maskę, powłokę, przynależność do frakcji, w której leci się z prądem, nigdy pod prąd, a ostatecznie (bo filmowo) stłumienie i oddalenie się od seksualnej deklaracji własnego ja. Wyciszenie i ukrycie się we własnym wyobcowaniu – to właśnie ostatni akt, czyli szaty brutalnego gangstera jako pancerz doskonały.

Recenzja "Moonlight" (2016), reż. Barry Jenkins

Już sam zarys socjologiczny w Moonlight to ciekawy koncept do przemyśleń. Czarnoskóre społeczeństwo z mocno zarysowanym męskim egocentryzmem nijak nie pomaga jednostkom „mającym czelność” ocierać się choćby w myślach o seksualną odmienność. Ciągły terror w szkole, szykany, brak prawdziwego ogniska sprawia, że Chiron nigdy nie przemówi własnym głosem.

Recenzja "Moonlight" (2016), reż. Barry Jenkins

Barry Jenkins przedstawił zamknięty w człowieku ból, który nigdy nie wychodzi na zewnątrz. Emocje nie uzewnętrznione aktorskimi środkami, tak często buchającymi z innych (kolejnych i kolejnych) filmowych ról postaci homoseksualistów, które decydują się na coming-out, tutaj zawsze są w ukryciu, przyczajone, a jednak widz czuje ciągły, narastający niepokój, wewnętrzne cierpienie.

Recenzja "Moonlight" (2016), reż. Barry Jenkins

O cierpieniu bowiem, tym bez łez i krzyku również opowiada Jenkins. Przez swoje (z jednej strony) skromne środkami wyrazu i zarazem brawurowe zdjęcia Jamesa Laxtona (który zyska chyba najwięcej po pracy przy Moonlight – i jeżeli chodzi o branżowy awans, ale i sam własny warsztat) film ma ogromną siłę oddziaływania na widzów empatycznych. Nie ma tu jednak mowy o graniu na uczuciach, epatowaniu tanimi chwytami. Żal przechodzący w depresyjny, apatyczny stan w świecie Chiron nie jest potraktowany stereotypowo. Tutaj trzeba się wsłuchać w wewnętrzne głosy bohaterów. Zrozumieć ich, a na końcu współczuć, że wszystko musiało trwać tak długo.

8/10 - bardzo dobry

Czas trwania: 111 min
Gatunek: Dramat
Reżyseria: Barry Jenkins
Scenariusz: Barry Jenkins, Tarell Alvin McCraney
Obsada: Mahershala Ali, Alex R. Hibbert, Janelle Monáe, Naomie Harris, Trevante Rhodes, Ashton Sanders
Zdjęcia: James Laxton
Muzyka: Nicholas Britell