Rape and revenge… and rape.

Najtęższe głowy od zarania dziejów nie mogą dojść do konsensusu, czym właściwie jest sztuka. Czy mówić trzeba o niej w kategoriach czysto estetycznych, o ukrytej za formą myśli? Obydwa kryteria są jak najbardziej właściwe, jednak ja dopełniłbym trio emocjami, które dzieło wywołuje. Czy te emocje muszą mieścić się w określonym spektrum, być pozytywne? Co, jeśli dany twór kultury budzi w nas skrajną trwogę i obrzydzenie, staje się koszmarem? Czy to też jest sztuka? Jak najbardziej. Chyba jasnym jest, w stronę którego gatunku zmierza ten artykuł – będziemy mówić o horrorze.

Kino grozy przez dekady obecności na ekranie stworzyło wyjątkowo kompleksowy katalog ludzkiej krzywdy, doznawanej w równym stopniu z macek kosmicznych potworów, duchów, zombie, czy wampirów. Najbardziej przeraża jednak nie to, co w odległej galaktyce, tylko zło czające się za rogiem. Zło, którym nie kieruje atawistyczna żądza krwi, które nie przyszło z zaświatów, tylko ma miłą twarz właściciela motelu lub dwójki dobrze wychowanych młodzieńców proszących o jajka. Zło, które wdziera się w podświadomość uśpioną wygodnym, miejskim życiem. Jedną z najbardziej zwyrodniałych odnóg kina grozy, gdzie to człowiek człowiekowi wilkiem, jest bez wątpienia ’rape and revenge’. Ten przeżywający rozkwit w latach siedemdziesiątych ubiegłego stulecia nurt działał według prostego, dwuetapowego schematu – straszliwa zbrodnia, dokonana zazwyczaj na młodej dziewczynie (koniecznie pokazana w maksymalnie realistyczny, odrażający sposób) i zemsta pokrzywdzonej lub jej bliskich w razie wiecznej niedyspozycji głównej zainteresowanej, równie brutalna. Przewrotność filmów 'rape and revenge’ polegała na tym, że choć obie strony dopuszczały się niewypowiedzianych okrucieństw, widz racjonalizował sobie i niemal kibicował zemście. Z jednej strony festiwal ohydy, z drugiej przemycona krytyka hippisowskiej rewolucji końca lat 60. ukazywanie jej mrocznej strony, z narkotykami i okultyzmem na czele. Mocne osadzenie w realiach epoki wzmacniało paranoiczną spuściznę tych filmów dokonaną w świadomości widzów, nie znaczy to jednak, że wraz z przemianami w społeczeństwie które dokonały się przez przeszło 40 lat od premiery Cravenowskiego Ostatniego domu po lewej filmy ’rape and revenge’ odeszły do lamusa.

W ostatnich kilkunastu latach przeżywają one swój renesans , zapoczątkowany bodaj najbardziej skandalizującą premierą kinową dwudziestolecia, czyli Gwałtem – filmem z aktorkami porno jako sadystycznymi Thelmą i Louise, niesymulowanymi scenami seksu i sporą dawką przemocy, który poza wywołaniem oburzenia co bardziej konserwatywnych środowisk jak świat długi i szeroki nie oferował sobą wiele więcej. Był jednak papierkiem lakmusowym, który pokazał, że w XXI wieku jest jeszcze miejsce na tego typu obmierzłe produkcje i przetarł szlaki zdecydowanie bardziej udanym produkcjom, takim jak niezły remake Pluję na twój grób i jego sequel, absurdalne Teeth, słynne Nieodwracalne z Monicą Bellucci (estetycznie bardziej stonowany, emocjonalnie operujący na tych samych rejestrach), czy w końcu francuski film Martyrs z 2008 roku. To właśnie Martyrs skłonili mnie do napisania tego tekstu, gdyż mimo nałogowego pochłaniania horrorów – dobrych, złych, stylowych, obrzydliwych, starych młodych – z taką dozą zła spotkałem się po raz pierwszy prawdopodobnie od czasu pierwszego seansu Funny Games.

Mimo klasycznego dla nurtu zarysu fabuły (traumatyzowana dziewczyna odnajduje swoich oprawców i wymierza im srogą pomstę w zapalczywym gniewie), Martyrs jest dziełem naginającym konwencję 'rape and revenge’ do granic wytrzymałości. Film zaczyna się ujęciem ogolonej, zakrwawionej dziewczynki uciekającej z czegoś na kształt opuszczonej fabryki. Wjeżdżają napisy początkowe utrzymane w konwencji filmu dokumentalnego z miejsca przetrzymywania dziewczyny poprzetykane jej trudnym powrotem do quasi normalności w domu dziecka.

Jak okazuje się po latach, nie ma szans na normalne życie, ponieważ Lucie (Mylène Jampanoï) jest prześladowana przez upiora, a jedynym sposobem na pozbycie się go jest wytropienie własnych oprawców. To istotny element przełamujący konwencję nurtu – zemsta na ludziach, którzy wyrządzili jej krzywdę nie wynika z jej własnej potrzeby, nie jest kwestią kumulowanej złości czy po prostu żądzy krwi i wymierzenia sprawiedliwości. Lucie musi zamordować miłą rodzinę z przedmieść, bo uważa to za jedyną szansę na odzyskanie choćby części własnego życia.

Drugą cechą odróżniającą Martyrs jest fakt pozostania bohaterek (Lucie towarzyszy jedyna przyjaciółka z sierocińca, Anna (Morjana Alaoui)) w domu zamordowanych. Klasycznie akt zemsty jest aktem zamykającym opowieść, tutaj ma miejsce grubo przed połową filmu. Jak się okazuje, ofiara złożona z rodziny oprawców nie uspokoiła demona, ciągle pragnącego śmierci Lucie. Coraz bardziej agresywne ataki mistrzowsko ukazywane są naprzemiennie z retrospekcjami dziewczyny z czasu w zamknięciu. Demon okazuje się wyłącznie wspomnieniem przeżytej traumy i nie udzielenia pomocy podobnie do Lucie torturowanej kobiety. Ataki potwora to nic innego jak epizody autoagresji, które prowadzą ostatecznie do samobójstwa Lucie. Zemsta nie jest w stanie uwolnić jej od przeszłości, niektóre blizny nigdy się nie zagoją.

W końcu tym, co zupełnie dezorganizuje Martyrs i wytrąca film ze schematu 'rape and revenge’ jest niespodziewany akt trzeci. W pierwszym segmencie filmu pokazane były ostatnie momenty części „rape”, drugi fragment to „revenge”, który nie przynosi ukojenia ani sprawiedliwości, bo reperkusje „rape” sięgają zbyt daleko. Gdyby film skończył się w tym miejscu, jego wydźwięk byłby nad wyraz pesymistyczny nawet jak na reprezentowany przez niego nurt, jednak następuje część trzecia – ponowny gwałt. Anna przechodzi drogę analogiczną do przyjaciółki, znajdując piwnicę – salę tortur, jednak w przeciwieństwie do Lucie robi co może, by pomóc znalezionej tam oślepionej i okaleczonej kobiecie. Okazuje się jednak, że nieistotne, jaką drogę postępowania się wybierze, efekt jest zawsze jednakowy, a jest nim cierpienie. Złapana przez grupę, która wcześniej torturowała Lucie, Anna zostaje poddana długotrwałym torturom, a widz dowiaduje się, czemu to wszystko służy.

Jak wynika z powyższego, Martyrs to 'rape and revenge’ świadomie reinterpretujący kanon podgatunku w sferze merytorycznej. Jeśli chodzi o formę, i natężenie przemocy, w niczym nie ustępuje pola filmom z lat 70., co jest coraz rzadziej spotykane. Przemoc zwykle ukazana jest współcześnie w sposób odrealniony. Nawet jeśli jest brutalnie, unika się anatomicznej dokładności i wszystkich drobnych obrzydliwości związanych ze zranieniami. Martyrs nie bierze jeńców. Całość wygląda tak naturalistycznie, że nawet mocno zaprawiony w temacie widz poczuje się nieswojo. Duża w tym zasługa wręcz pornograficznie filmowanych zbliżeń na aktualne źródło bólu postaci. Film od mniej więcej 1/3 długości tonie w krwi, nie ma praktycznie ujęcia które nie byłoby zabarwione czerwienią, a bohaterki są nią umazane od stóp do głów. Mimo swojego dynamizmu, montaż nie przyprawia o napad epilepsji, a każde cięcie wydaje się być doskonale przemyślane, kiedy trzeba podkreśla chaos
i szaleństwo, innym zaś razem symbolizuje harmonię i wewnętrzny spokój. Warto zwrócić również uwagę na aktorstwo, o kilka klas przewyższające standardowe rozkrzyczane nastolatki w podkoszulkach. Są krzyki, są też podkoszulki, niemniej całość doprawiona jest autentycznym przerażeniem i rodzącym się obłędem. We wstępie padło stwierdzenie, że ohyda może być sztuką. Do Martyrs bardziej pasuje określenie, że ohyda może być misterium.

Bartek Bartosik
kulturwa.pl

9/10 - rewelacyjny

Czas trwania: 99 min
Gatunek: Horror
Reżyseria: Pascal Laugier
Scenariusz: Pascal Laugier
Obsada: Morjana Alaoui, Mylène Jampanoï
Zdjęcia: Stéphane Martin, Nathalie Moliavko-Visotzky, Bruno Philip
Muzyka: Alex Cortés, Willie Cortés