Evil Dead Snow

Wszyscy mamy jakieś ukryte lęki, fobie czy niepewności. Jedni ludzie panicznie boją się ciemności, inni pająków, jeszcze ktoś inny szlocha z pewnością w poduszkę na myśl o wilkołakach albo innych strzygach. Nie zdziwiłbym się, gdyby tym, co spędza sen z oczu pierwszej lidze mainstreamowych filmowców okazało się zaangażowanie w projekt dysponujący niewielkim budżetem. Jak tu opłacić z tego green screeny, skąd wysupłać na CGI, jaką część kasy poświęcić na latającego ze steady-camem artystę-akrobatę? Na szczęście, niech dzięki będą wszystkim pomniejszym bóstwom, istnieje cała rzesza szaleńców, którzy budżet w wysokości kieszonkowego traktują w kategoriach wyzwania, a nie ograniczenia.

Legendarnym już przykładem takiego podejścia jest Martwe Zło i jego sukcesor o przewrotnym tytule: Martwe Zło 2. Gdy Raimi podczas kręcenia Martwego Zła natrafiał na finansową ścianę, musiał uciekać się do partyzantki, stosować rozwiązania wymyślone konkretnie na potrzeby chwili. Kreatywne wykorzystanie przestrzeni, kamera zamontowana na rowerze nacierającym na bohatera, efekty dźwiękowe robione na zasadzie spowalniana jęków reżysera, groteskowy makijaż, ogólny projekt potworów – wszystkie te, idealnie ze sobą współgrające elementy miały jeden wspólny mianownik – powstały pomimo, a może dzięki, drastycznym brakom w produkcyjnej skarbonce. Wymyślając sposób na wpasowanie elementu wizualnej układanki na miejscu, Raimi automatycznie tworzył innowację.

O faktycznym przedmiocie tego artykułu – dylogii Zombie SS (znanej również pod nazwą Dead Snow) – nie można powiedzieć tego samego, jeśli chodzi o innowacyjność i przecieranie szlaków, jednak w kwestii pasji, wyobraźni i wyciśnięcia absolutnego maksimum z posiadanych środków nieumarli SS-mani mogliby przybić piątkę demonom Raimiego. Wydaje się również, że byłoby to spełnienie ich najskrytszych fanowskich marzeń, ponieważ inspiracje klasyką kampowego horroru właśnie z Martwym Złem na czele są widoczne już na pierwszy rzut oka. Te dwie dylogie (Martwe Zło to rzecz jasna trylogia, jednak Armia Ciemności stanowi na tyle odrębny tematycznie i stylistycznie twór, że można go bez ryzyka wykreślić z równania) łączy zdecydowanie więcej niż budżet mniejszy od zarobków czołowego piłkarza polskiej Ekstraklasy.

W obydwu przypadkach pierwsza część dylogii jest filmem o zdecydowanie poważniejszym wydźwięku, gdzie jednym z nadrzędnych elementów było straszenie, a kinofilskie szaleństwo do pewnego momentu trzymane było na wodzy. Drugie części to już pokaz nieskrępowanej wyobraźni, wizualnych garażowych fajerwerków i wylewającej się z ekranu mieszanki absurdu i posoki. Pierwsza część Martwego Zła była bardziej powściągliwa w kwestii trzymania się konwencji horroru sensu stricte, ponieważ w momencie powstawania nie było w planach kolejnych części. Zombie SS od mniej więcej połowy skręca stylistycznie w stronę Martwego Zła 2, prawdopodobnie z tych samych powodów. Sympatycznym Norwegom nie przeszło raczej przez myśl, że będą kontynuować zabawę z zombiakami, więc złożyli hołd całej serii od razu.

Pierwsza część Zombie SS to ogranie starego jak świat motywu z chatką w lesie i studentami. Grupka znajomych planuje spędzić ferie zimowe na piciu i jeździe skuterami śnieżnymi. Coś idzie zdecydowanie nie tak i zamiast leczyć kaca bohaterowie muszą walczyć o życie z batalionem nieumarłych SS-manów których nieopatrznie obudzili. Główni antagoniści stanowią bardzo mocny punkt filmu. Charakteryska stworów sprawia, że nie są one bezmózgimi bestiami, lecz karnym oddziałem wojska, tyle że złożonym z nieumarłych. Jak wspomniane wyżej Zombie SS powoli przekształca się ze straszaka w splastick. Mrok ustępuje miejsca jasno oświetlonym scenom a przerażenie i ucieczka przeradzają się w wesołą rzeź w rytmie skocznej muzyki.

Zombie SS 2 to już zupełny odjazd. Komediowa końcówka jedynki podniesiona do kwadratu byłaby zaledwie pierwiastkiem dwójki. Tutaj już nikt nie bawi się w straszenie, liczy się tylko kreatywne rozczłonkowywanie hord nieumarłych nazistów podrasowane bardziej świadomą formą. Partyzantka pierwszej części została zastąpiona czymś na kształt wysmakowania. Kolejne ataki zastępów zombiaków filmowane są pod coraz to dziwniejszymi kątami, a ścieżka dźwiękowa w coraz bardziej absurdalny sposób komentuje wydarzenia na ekranie. Całość warstwy formalnej można porównać do amerykańskiego kina niezależnego spod znaku Sundance. Festiwal Roberta Redforda był zresztą miejscem, gdzie Zombie SS 2 miał swoją premierę, więc porównanie nie jest przypadkowe. Z jednej strony ta estetyka ma swoje plusy, ze wspomnianą wizualną ewolucją na czele, z drugiej jednak Zombie SS wpada w pułapkę nostalgicznych retro filmów klasy B, jakich wysyp aktualnie obserwujemy. Wszystkiego jest za dużo – zbyt wiele gore, zbyt wiele żarcików, zbyt wiele mrugnięć okiem. Kreatywności na zaprezentowanie powyższych na wysokim poziomie starczyło twórcom na jakieś ¾ filmu. Gdyby go okroić o ćwierć, mielibyśmy cudeńko, a tak zadowolić się trzeba wyłącznie dobrym filmem z bardzo dobrymi fragmentami. Ile by jednak nie zrzędzić, całe malkontenctwo blednie w obliczu pomysłu na pokonanie głównych złych: Otóż by zabić batalion zombie nazistów należy… wskrzesić batalion zombie komunistów. Zajebiste.

Mimo wysokiego poziomu i wielu zapadających w pamięć elementów z kategorii „instant classic” za 30 lat prawdopodobnie nikt nie będzie pamiętać o norweskiej dylogii i prawdopodobnie nie obrośnie ona kultem, niemniej nie musi to być coś złego. W końcu od wiekuistego uwielbienia są filmy Sama Raimiego. Zombie SS to tylko i aż wspaniała rozrywka dla każdego, kto ceni w kinie pasję, wyobraźnię i kreatywność.

 

7/10 - dobry

Czas trwania: 91 min
Gatunek: Horror
Reżyseria: Tommy Wirkola
Scenariusz: Stig Frode Henriksen, Tommy Wirkola
Obsada: Vegar Hoel, Stig Frode Henriksen, Charlotte Frogner
Zdjęcia: Matthew Weston
Muzyka: Christian Wibe

6/10 - niezły

Czas trwania: 100 min
Gatunek: Horror
Reżyseria: Tommy Wirkola
Scenariusz: Stig Frode Henriksen, Tommy Wirkola, Vegar Hoel
Obsada: Vegar Hoel, Ørjan Gamst, Martin Starr, Jocelyn DeBoer
Zdjęcia: Matthew Weston
Muzyka: Christian Wibe