Sausage Party (2016)

Recenzja filmu "Sausage Party" (2016), reż. Greg Tiernan, Conrad VernonSausage Party jest dokładnie tym, z czym należy utożsamiać styl sceniczny Setha Rogena – jednego z twórców opowieści o gadających produktach spożywczych. Seth Rogen bowiem wywodzi się ze sceny stand-upowej i zaczynając już jako nastolatek bardzo szybko zyskał sobie szacunek jako komik. Amerykański stand-up to kuźnia aktorskich talentów i kreatywnego podejścia do bawienia widza. Sausage Party jest więc jednym długim komediowym setem ubranym w fabułę. Jednak nie należy zapominać, jakiego kalibru stand-up uprawiali Seth Rogen i koledzy po fachu. To jazda bez trzymanki, gdzie nie ma żadnych świętości. Jeżeli bardzo sobie cenisz fakt, iż rząd stoi za Tobą murem, gdy ktoś obrazi Twoje uczucia religijne, to lepiej nie podchodź do seansu.

Tutaj nikt Ci nie pomoże. Jednak stan-upowcy to bardzo sprawiedliwa nacja. Ostrym słowem i szyderą (nie zawsze ukrytą) dostaną wszyscy po równo.

Seth Rogen jako scenarzysta (jeden z kilku. Nie wypada nie wspomnieć o Jonah Hillu, który również maczał palce w tej historii) wpadł na pomysł piekielny. Spersonifikował produkty żywnościowe w jednym z amerykańskich hipermarketów, który służy gadającej żywności jako coś w rodzaju poczekalni do raju. Tak! Do raju, do którego mogą ich zabrać bogowie, czyli my – kupujący. Ktoś im kiedyś dawno temu wmówił, że istnieje bóg (wielu) i może swoim boskim palcem wskazać parówkę, ketchup, bułkę, chipsy, cokolwiek i zabrać ze sobą do raju. Wystarczy tylko żyć w czystości, nie bluźnić, być wstrzemięźliwym. Innymi słowy nie grzeszyć. Człowiek, przepraszam, parówka to jednak istota myśląca, mająca niekiedy podejście sceptyczne. Ktoś zasiał ziarno wątpliwości. Ktoś inny zadał pytanie. I tak się zaczęło. Do tego wszystkiego miał miejsce wypadek. Gdy filmowy bóg wybrał już zakupy, to w wyniku małych perturbacji przyjaciele z jednej półki rozdzielili się i teraz muszą stawić czoła wielu wyzwaniom.

Recenzja filmu "Sausage Party" (2016), reż. Greg Tiernan, Conrad Vernon

Tak więc Conrad Vernon i Greg Tiernan, jako reżyserzy, „pod batutą” Setha Rogena i pozostałej części ekipy filmowej znanej choćby z This is the End (2013), The Interview (2014) i kilku innych udowodnili, że nie ma zmiłuj zarówno jeżeli chodzi o formę, jak i o treść. Animacja jako taka nie jest tutaj (i nie powinna być) głównym wyznacznikiem do oceny produkcji. Stylem najbardziej przypomina mi Klopsiki i inne zjawiska pogodowe (2009), jednak Sausage Party ma zdecydowanie mniej szczegółów przy renderowanych filmowych bohaterach. Tak jak wspomniałem, to tylko tło. Najważniejsze jest tutaj ładowanie „do pieca” kolejnych lubieżnych, obraźliwych, prześmiesznych dowcipów. Tak! Śmiałem się, a w finale byłem już pełen podziwu dla twórców i ich aktualnej pozycji w filmowej branży. Kto im na to pozwolił? Wizualizowane, chore skecze, gdzie „food porn” nabiera innego wymiaru. Kocham tych ludzi za ich brak hamulców. Za to, że traktują humor jako oręż w walce z poprawnością polityczną, hipokryzją, fanatyzmem. Taki jest Sausage Party, szczery. W tej szczerości jednak wychodzi słaby punkt produkcji. Otóż całość najlepiej wypada właśnie w gagach, momentach, gdy na patelnię wskakuje kolejna ludzka przypadłość, świętość etc. We fragmentach, gdy bohaterowie próbują spełniać wymogi rysu fabularnego bywa nudno. Z pomocą przychodzą liczne odniesienia popkulturowe, a skrzyżowanie Stephena Hawkinga z T-1000 pod postacią gadającej gumy do żucia to majstersztyk. Czy warto oglądać Sausage Party? To film bezczelny w swojej odwadze, epatujący wulgarnym językiem, z finałem, który jest niczym apokalipsa dla nieujarzmionej wyobraźni. Oglądajcie, a sami się przekonacie, jak chorzy jesteście.

Za seans dziękuję sieci kin.

Cinema City

8/10 - bardzo dobry

Czas trwania: 89 min
Gatunek: Animacja
Reżyseria: Greg Tiernan, Conrad Vernon
Scenariusz: Kyle Hunter, Ariel Shaffir, Seth Rogen, Evan Goldberg, Jonah Hill
Obsada: Iris Apatow, Michael Cera, James Franco, Salma Hayek, Jonah Hill, Edward Norton, Craig Robinson, Paul Rudd, Kristen Wiig, Seth Rogen
Muzyka: Christopher Lennertz, Alan Menken