183 metry strachu (2016)

 Recenzja filmu "183 metry strachu" (2016), reż. Jaume Collet-Serra.Jaume Collet-Serra to reżyser, którego można podać za doskonały przykład progresu w twórczej pracy. Zaczął tragicznie, bo od debiutu – remake’u klasycznego horroru House of Wax. Jego wersja Domu Woskowych Ciał to gniot jakich mało. Na szczęście Collet-Serra miał w obsadzie Paris Hilton, która z pewnością pomogła (albo raczej tata Paris) przy promocji filmu. Niewykluczone, że tylko dzięki temu film nie sięgnął box-office’owego bruku. Później nie było lepiej – Gol 2: Żyjąc marzeniem (2007). Zdarza się, że po kilku takich tytułach twórca ląduje w telewizji i kręci kolejne odcinki seriali. Jednak Jaume Collet-Serra miał dużo szczęścia, bo współpraca (przy kolejnym filmie) z Liamem Nessonem trafiła akurat na okres, gdy aktor zaliczał swoje kolejne udane odsłony w kinie akcji.

Tożsamość (2011), Non-Stop (2014) i w końcu recenzowany już na blogu Nocny pościg (2015) dały reżyserowi pewną pozycję w branży. Na tyle pewną, że mógł zrealizować projekt zgoła inny, troszkę ryzykowny, chociaż z ogromnym potencjałem.

 Recenzja filmu "183 metry strachu" (2016), reż. Jaume Collet-Serra.

Nancy (Blake Lively) przeszła w swoim życiu sporo. I chociaż większości się po prostu domyślamy (chociażby z video rozmów), to bez dwóch zdań dziewczyna potrzebuje ucieczki w samotność. Idealna do tego jest oddalona od turystycznych szlaków plaża, gdzie Nancy będzie mogła oddać się swojej pasji – windsurfingowi. Akcja zawiązuje się bardzo szybko wokół incydentu z rekinem. Bohaterka musi szybko podjąć decyzję o ucieczce i porzuceniu deski. Od tej chwili, aż do finału będzie rozgrywać się walka o przetrwanie. Nancy na kilku skałkach oddalonych o 200 metrów od brzegu i rekin krążący wokół swojej zdobyczy.

 Recenzja filmu "183 metry strachu" (2016), reż. Jaume Collet-Serra.

Materiał wyjściowy jest genialny w swojej prostocie. Teraz trzeba tylko rozłożyć potyczkę na kilka aktów i zamknąć wszystko w efektownym finale. Trzeba jeszcze odpowiednio dawkować emocje i naciskać główną bohaterkę, by do ostatnich minut walczyła o życie. Nie zapominajmy, że wypada czasem  obudzić w bohaterce nadzieję i momentalnie jej pozbawić. I to wszystko się udało! Nie sposób rozpocząć wyliczania plusów od areny zmagań, czyli doskonałej i odsłoniętej miejscówki do walki człowiek kontra krwiożerczy rekin. Do tego areny świetnie sfotografowanej przez Flavio Martíneza Labiana. Dużo tu zarówno pracy drona, jak i ujęć podwodnych.

 Recenzja filmu "183 metry strachu" (2016), reż. Jaume Collet-Serra.

Kręcone w Australii 183 metry strachu (oryginalny tytuł The Shallows) wyglądają jak powrót do Niebiańskiej Plaży Danny’ego Boyle’a. Błękitna, przejrzysta woda to doskonałe miejsce do ukazania z wysokości krążącego wokół Nancy rekina. Miałem obawy, czy Blake Lively poradzi sobie w innym dla siebie gatunku. Angażowana głównie do dramatów (z kilkoma wyjątkami) teraz musi skupić uwagę widza tylko i wyłącznie na sobie przez całe 80 minut. Jest tu również kilka mocnych scen, gdzie grymas bólu i przerażenia nie powinien schodzić z jej twarzy. Poradziła sobie świetnie. Zdeterminowana i walcząca do końca. Z finałem, w którym w ciągu kilku minut zmienia się w heroinę. No i nie ukrywajmy, że w piance do windsurfingu wygląda po prostu świetnie.

 Recenzja filmu "183 metry strachu" (2016), reż. Jaume Collet-Serra.

Dobrze poradzili sobie również specjaliści od CGI. Nie przedobrzyli i w momencie kiedy pomyślałem, czy aby nie za mało tego rekina, ugryzłem się w język. Tu mają być przede wszystkim emocje. Rekin jest pokazany wtedy kiedy jest potrzebny. Nic na siłę. Jednak CGI to jedno, ważniejsze jest tu podejście od strony efektów praktycznych i make-up’u. Na tym polu widać, że zostali zatrudnieni najlepsi. Chociaż miejsc, gdzie by się mogli wykazać jest raptem kilka, to wszystkie wyglądają bardzo sugestywnie. Zarówno Sean Genders (specjalista od charakteryzacji) czy  Bruce Bright od efektów praktycznych to doświadczeni fachowcy. Zarówno oni, jak i duża część specjalistów od efektów pracowała wcześniej przy Mad Max: Na drodze gniewu (nomen omen oba filmy były kręcone w Australii i stąd również pochodzi spora część ekipy).

Polecam, gdyż animal horror z zacięciem na mocny survival to w kinie rzadkość. Bardzo kameralny, przejrzysty, wciągający i trzymający w napięciu.

7/10 - dobry

Czas trwania: 86 min
Gatunek: Horror
Reżyseria: Jaume Collet-Serra
Scenariusz: Anthony Jaswinski
Obsada: Blake Lively
Zdjęcia: Flavio Martínez Labiano 
Muzyka: Marco Beltrami