Punkt zapalny (1990)

Recenzja filmu "Punkt zapalny" / "Boiling Point" (1990), reż. Takeshi KitanoPunkt zapalny powstał rok po premierze debiutu Violent Cop i udowodnił, że Kitano nie cofnie się przed niczym. W zasadzie to od razu chciałbym przejść do wniosków i do tego, czym naprawdę jest film – ostrzeżeniem, że każdy człowiek może doprowadzić do wybuchu (nawet ten najbardziej niepozorny) i ostrzeżeniem dla każdego kozaka, że jego kozacze dni są policzone od pierwszego kozaczenia. I to jest właśnie morał Punktu zapalnego.

Rzecz zaczyna się jak kino sportowe z licznymi wątkami obyczajowymi. Młody chłopak Masaki (Masahiko Ono) gra w baseball, ale chyba tylko dlatego, że jego przyjaciele grają. Jest słaby, ale ćwiczy tak jak mu kazali. Robi setkę uderzeń przecinając powietrze, bo być może w końcu się to opłaci. To takie jego hobby nie-hobby. Nie wkłada w to takiego serca, jak bohater późniejszej Sceny nad morzem w windsurfing. Ten baseball to próba zabijania wolnego czasu. Czas pracy bowiem to etat na stacji benzynowej. I to właśnie tutaj ma miejsce pierwszy punkt zapalny. Masaki obraża gangstera, a jako że właścicielem stacji jest były gangster (który darzy chłopaka wielką sympatią), nic nie idzie tak jak trzeba. Były gangster szybko sobie przypomina jak to było być pierwszoligowym kozakiem.

Recenzja filmu "Punkt zapalny" / "Boiling Point" (1990), reż. Takeshi Kitano

Sprawy przybierają taki obrót, że Masaki jedzie z kumplem na Okinawę w celu zdobycia broni, tam zaś spotyka kroczący po ziemskim padole diabelski pomiot – gangstera Ueaharę (Takeshi Kitano). Te kilka dni na wyspie to kumpelskie „bujanie się” po mieście i orgia przemocy. To wygląda trochę jak teledysk Smack my bitch up Prodigy. No może bez wciągania koksu, ale z odpowiednią dawką nieobliczalnych zachowań.

Ten film przyniósł mi tyle dobra, że przeciekało wręcz między palcami. Jest nihilistyczna przemoc, sceny pełne absurdu i te, gdzie rozglądasz się wokół z myślą „WTF, czy ktoś to jeszcze widzi?”. Gdyby Uehara nie nosił marynarki i mieszkał w Europie, to jego zachowanie przypominałoby trochę zbuntowanego skinola, który postanowił złamać każde prawo, bo to przecież jego ostatnia noc. Zero zasad. Ale najlepsze jest to, że to przecież nie jest film o nim, tylko o tym chłopaku, który w końcu pokochał baseball!

Recenzja filmu "Punkt zapalny" / "Boiling Point" (1990), reż. Takeshi Kitano

Punkt zapalny ma wszystko czego szukam ostatnio w kinie. Nie było tylko łez. Jest za to dużo śmiechu (ale nie napiszę gdzie, bo to byłoby chore gdybym napisał, że rozbawiały mnie do łez kolejne kuksańce w głowę „narzeczonej”). Przemocy jest tu ponad miarę i to takiej bezdusznej, jakby bohaterowie sądzili, że po swojej śmierci wybiorą opcję LOAD, jak w grze komputerowej. Jest zatem jeden wielki miks emocji. Sceny, gdzie się wyciszasz i relaksujesz (długie wpatrywanie się w jeden punkt, zabawy z piłką na plaży, wędkowanie), przeplatają się z piekielnymi wyziewami. Wtedy właśnie myślisz: „To jeden i ten sam film?”.

Piękne nierówne kino. Coś jak offroad z długimi odcinkami po równej nawierzchni i górskich krętych zboczach.

Czas trwania: 96 min
Gatunek: Dramat
Reżyseria: Takeshi Kitano
Scenariusz: Takeshi Kitano
Obsada: Takeshi Kitano, Yûrei Yanagi, Taka Guadalcanal, Yuriko Ishida
Zdjęcia: Katsumi Yanagijima