THE FRIENDS OF EDDIE COYLE (1973)

"Przyjaciele Eddiego" (1973), reż. Peter Yates. Recenzja filmu.

Eddie Coyle jest zmęczony. W półświatku był od zawsze i swoje już wie. Wyrok ma zaliczony, szacunek również. Nikogo nie wsypał. Teraz próbuje po prostu przeżyć od pierwszego do pierwszego. Ponieważ zna się tylko na kryminalnej robocie, kontynuuje to, do czego przygotowało go życie. Powłóczystym krokiem przechadza się spokojnymi ulicami Bostonu, rozmawia z odpowiednimi ludźmi, załatwia broń. Zna wszystkich i wszyscy znają go.







W świecie, który wykreował reżyser filmu Peter Yates, nie ma brawury. Jest solidna fachowa robota. Poznajemy tutaj ludzi, którzy doskonale wiedzą co czeka ich po wpadce. Wiedzą, że kule częściej zabijają niż ranią, dlatego nikt tutaj nie wymachuje giwerą bez powodu. To są doświadczeni kryminaliści. Tak jak Eddie. Jednak przed Eddiem kolejna rozprawa. O głupstwo, które jednak może skończyć się kolejną odsiadką, a na to nie może sobie pozwolić. Jest recydywistą, więc po wyroku skazującym może spędzić w więzieniu resztę życia, a do najmłodszych już nie należy.

Po drugiej stronie barykady również od lat jest bez zmian. Stary znajomy gliniarz chętnie pomoże Eddiemu przy sprawie karnej. Zadzwoni, porozmawia z prokuratorem. Musi tylko coś dostać w zamian.

Przyjaciele Eddiego to opowieść z rozstaju dróg. Albo pozostajesz w porządku do końca i liczysz się z wtrąceniem do celi, albo idziesz na ugodę i liczysz się z płytkim grobem. U Petera Yatesa wszystko dzieje się tak, jakby obecny porządek rzeczy trwał od kilkudziesięciu lat. Film został nakręcony bardzo surowo, chociaż utrzymuje się w ramach kinowego obrazu. Miejscami przypomniały mi się Ulice nędzy (1973) Martina Scorsese. Nie ma tu żadnej gangsterki w stylu Bennego Blanco z Życia Carlita (1993). O nie. Taki typ przestępcy nie miałby tu racji bytu. Za bardzo wyróżniałby się na tle utrzymującej się od dekad szarzyzny.

"Przyjaciele Eddiego" (1973), reż. Peter Yates. Recenzja filmu.

Nie ma tu skoków na miliony dolarów. Pięć patoli to całkiem udany skok, a zgarnięcie kilkudziesięciu dolarów to udana transakcja. Wystarczy sprzedać kilka pistoletów i można spokojnie ułożyć się do snu. Realizacja w stylu neo-noir tylko wzbogaca całość o potrzebny dla takiej historii mroczny klimat. Przez pełne dwie godziny jest tak samo ponuro, przytłaczająco, zimno i bezwzględnie racjonalnie. Do tego ludzie żyjący obok nich, kryminalistów, zdają sobie sprawę reguł tej gry. Wchodząca do banku w trakcie napadu pracownica, spokojnie idzie na swoje miejsce. Po co zmieniać zasady? Lepiej nie zgrywać bohatera. To nie pierwszy i nie ostatni napad na tej ulicy. Tu nie chodzi o to, że Przyjaciele Eddiego przypominają świat Dzikiego Zachodu. Tu raczej panuje coś na zasadzie chłodnej nonszalancji wobec każdego nieopanowanego zrywu. 

"Przyjaciele Eddiego" (1973), reż. Peter Yates. Recenzja filmu.

Wszystko w filmie Yatesa zagrało jak należy. Robert Mitchum jest bezbłędny w swojej roli. Gra spokojnie, bez agresywnej mimiki, delikatnie. Jego Eddie jest wyraźnie przepracowany, choć rutyna bije z niego w każdym ujęciu. Jednak jak słusznie mówi powiedzenie: rutyna zabija powoli… Soundtrack autorstwa Dave’a Grusina to muzyka niespokojna, czasem pochmurna, gdzie często można usłyszeć jazzowe brzmienia. Miejscami również bliżej muzycznemu klimatowi do kina blaxploitation, soulowe kawałki wypełniają pogodniejsze momenty. Nie ma ich tu za dużo i są to przeważnie sceny, gdy chłopaki ze starej ferajny bujają się po Bostonie w swoich 10-letnich buickach. Jedno można napisać: Grusin przypomina nam przez cały seans o tym, jak bardzo te ulice zostały już doświadczone przez zbrodnie. Nie ma tu natomiast żadnych spektakularnych operatorskich wyskoków. Praca Victora J. Kempera to solidna robota. Tego oczekiwał i to właśnie dostał reżyser.

Polecam gorąco. To jedno z moich ciekawszych filmowych odkryć.

8/10 - bardzo dobry

Czas trwania: 102 min
Gatunek: Dramat, Sensacyjny
Reżyseria: Peter Yates
Scenariusz: George V. Higgins (powieść), Paul Monash
Obsada: Robert Mitchum, Peter Boyle, Richard Jordan
Zdjęcia: Victor J. Kemper
Muzyka: Dave Grusin