Glow

Życie Ruth (Alison Brie) nie obfituje raczej w żadne spektakularne wydarzenia. Jest bezrobotną aktorką, która wierzy w swoje umiejętności, ma spore ambicje, tylko świat filmu jakoś nie potrafi jej zauważyć. Albo nie chce, bo Ruth jest w rzeczy samej szarą myszką, kobietą, która popełnia masę życiowych błędów. Jak każdy. Jest urocza z tą swoją próbą ogarnięcia prostej w zasadzie rzeczywistości. Sytuacja jest coraz gorsza, bo i portfel coraz chudszy i na jaw wyszedł romans z mężem najlepszej przyjaciółki. Samopoczucie Ruth jest więc dalekie od pogodnego. Teraz dostała kolejną szansę – ma ruszyć nowy show. Ma być siarczyście, ostro, kolorowo – to kobiecy wrestling i właśnie rozpoczyna się casting. A na ringu twarz trzeba mieć inną -uśmiechniętą, zadziorną, trochę kokieteryjną.

Glow to prawdziwi bohaterowie i barwne charaktery. Barwne w znaczeniu pełne, doskonale napisane, obrazujące postaci, które chcesz poznać bliżej, bo… zasługują na to. To opowieść o tym, że każdy ma prawo do marzeń, jednak przy tym też każdy ma prawo mieć zły dzień, tydzień, nawet rok. Glow wciągnął mnie od pierwszego odcinka, a w kolejnych coraz lepiej poznawałem główną bohaterkę, jej lęki, wstydliwe tajemnice. Ale nie tylko Ruth jest tu w centrum wydarzeń. Pierwszy sezon to droga wyselekcjonowanych przez reżysera (fantastyczny w tej roli Marc Maron. Gra nieco rozgoryczonego filmowca, twórcę kina niezależnego, który robi chałturkę, by zebrać kasę na swój ambitny projekt) dziewczyn do pierwszego odcinka Glow. I w zasadzie wszystko opiera się na relacjach, treningach, świetnych dialogach, rozdrapywanych konfliktach i próbie ich zażegnania. To obyczajowa komedia, bardzo ciepła, ale bez krzty naiwności. Taka mądra przypowiastka o rodzących się przyjaźniach i o tym, że czasem warto zrzucić skorupę i nie wstydzić się swoich uczuć.

Nie ma tu taniej nostalgii (którą łatwo mnie kupić, przyznaję), nawiązań (raptem kilka). Jasne, że lata 80., okres, w którym akcja Glow się rozgrywa, są przedstawione z całym ich naturalnym sztafażem. Są więc odpowiednie kolory, krzycząca moda, fryzury, scenografie i tło muzyczne, ale to naturalnie występujące „obok”, bo Glow to właśnie energia i muzyka, a innej nie może być niż ta, która aktualnie wypełniała eter w latach 80.

Pomimo całej lekkości produkcji, humoru, wielu zabawnych scen, Glow do końca pozostaje szczery i życiowy. Kolorowe lata 80. w żadnym stopniu nie wykraczają poza zamierzony kicz, który kupuje się z całym inwentarzem produkcji. Twórcom udało się mnie zaciekawić losami bohaterów, udało się stworzyć produkcję ciepłą i chwytającą na wielu poziomach. Polecam.

Glow, czyli Gorgeous Ladies of Wrestling istniał naprawdę, a do życia powołał go biznesmen, telewizyjny producent i promotor wrestlingu David McLane. Pierwszy odcinek został wyemitowany w 1986 r.

8/10 - bardzo dobry