Four times that night

Jak wszystkie twórcze lata w życiorysie Bavy, tak i ten, 1971 rok był wyjątkowo pracowity. Rok wcześniej widzowie mogli obejrzeć jego dwa giallo i western, a samo Four times that night powstało w przede dniu nakręcenia Krwawego obozu (recenzja tutaj), niezwykle udanego proto slashera.

Zakrawa to w pewnym stopniu na ironię, gdy po obejrzeniu Four times that night przychodzi refleksja, że Mario Bava, włoski mistrz grozy, nakręcił świetną komedię romantyczną w delikatnym erotycznym upierzeniu. Przede wszystkim na uwagę zasługuje scenariusz. Playboy Gianni Prada (Brett Halsey), któremu oko co rusz ucieka do każdej napotkanej piękności, tym razem zawiesił je na dłużej na ślicznej, długonogiej Tinie (zjawiskowa Daniela Giordano, która pojawiła się już na blogu w niemieckiej eksploatacji – Krwawym piątkurecenzja).

Gianni poderwał dziewczynę na swój osobisty urok, rozbawił i wybrali się na dancing spowity wszystkimi kolorami Mario Bavy. Pląsy, pogawędka, alkohol i mężczyzna pojechał ją odwieźć. Po drodze zaprosił do swojego przytulnego apartamentu, którego dekoratorem mógłby być sam Austin Powers. Ale, hola, hola. To lata 70. i mieszkanie majętnego włoskiego singla ogiera, więc jakie powinno być? Właśnie takie – jest wielki pokój, który spełnia rolę łóżka. Jest i huśtawka oraz bajeczne oświetlenie. Ale główny atut filmowej opowieści przychodzi od prowadzonej narracji. Otóż ta rozbija się na kilka osób, ponieważ widzom przyjdzie usłyszeć różne wersje tego, co tak naprawdę wydarzyło się w mieszkaniu. Tina opowiada matce, że mężczyzna próbował ją zgwałcić. On zaś opowiada kumplom, że dziewczyna go napastowała.

Zabawny, stanowi pewnego rodzaju zgrywę ze stereotypów, bawi się z widzem i jego percepcją. Oszukuje i podaje gotowe rozwiązania, które okazują się być tylko jedną z wersji historii. Opowiastka o paru godzinach w mieszkaniu nabiera co chwilę nowe znaczenie i oglądamy inny przebieg wydarzeń. Kto mówi prawdę? Gianni, Tina, a może dozorca erotoman?

Barwny, często pieprzny, roznegliżowany tak jak trzeba. Four times that night to komediowo-erotyczna wariacja – fantazja na temat arcydzieła Akiry Kurosawy Rashomon. Relacje z różnych źródeł uniemożliwiają poznanie prawdy. Oprócz lekkiej atmosfery posiada jeszcze kilka atutów. Dobre tempo, bo w zasadzie oglądając tą samą historię w innym wydaniu bawimy się nad wyraz dobrze obserwując aktorów z innymi usposobieniami. Aż dziw bierze, że żadne studio z Hollywood nie pokusiło się o własną zamerykanizowaną wersję. Polecam

Film obejrzałem w ramach wyzwania „Oglądamy filmy wyreżyserowane przez Mario Bavę”.

7/10 - dobry

Czas trwania: 83 min
Gatunek: komedia erotyczna
Reżyseria: Mario Bava
Scenariusz: Guido Leoni, Mario Moroni, Carl Ross
Obsada: Daniela Giordano, Brett Halsey, Dick Randall, Pascale Petit
Zdjęcia: Antonio Rinaldi, Mario Bava
Muzyka: Coriolano Gori