Jungle (2017)

Yossi Ghinsberg (Daniel Radcliffe) ucieka. Ucieka tak jak Chris McCandless (Emile Hirsch) z filmu Seana Penna Wszystko za życie. Ucieka w końcu tak, jak wielu innych porzucających wygodne życie. Jasne, że często idzie z tym w parze pewne rozczarowanie, egzystencjalne pytania, być może nuda, pragnienie przeżycia przygody, nierzadko też praca. Znajdziemy tu po trosze wszystkie te przyczynki. Zebrana paka razem z wynajętym przewodnikiem Karlem (Thomas Kretschmann, który gra jednego z lepszych przewodników ever, zrobiłbym wszystko o co prosi bez mrugnięcia okiem), rusza na wyprawę w środek boliwijskiej dżungli.

Chcą dotrzeć do wioski, gdzie żyje plemię nieodwiedzane przez cywilizację, porobić zdjęcia, być na okładce National Geographic, przeżyć przygodę. No i przeżywają. Przede wszystkim Yossi, który wskutek kilku okoliczności musi stanąć sam do walki przeciwko siłom natury.

Nawet jeżeli człowiek nie widział żadnej części filmu o Harrym Potterze, to „siedząc” w kinie zdaje sobie sprawę jakie piętno odcisnęła ta rola na Danielu Radcliffie, bądź co bądź utalentowanym aktorsko Brytyjczyku. Choć być może w swoich szaleńczych, chaotycznych nieco próbach łapie się ról, które delikatnie mówiąc jemu nie pasują (vide skinhead w Imperium recenzja tutaj), to trzeba mu oddać, że próbuje wyjść z tej szuflady w Hogwarcie. Jungle to dobry film, a Radcliff był tym razem o dziwo wiarygodny i spełnił założenia wymagającego scenariusza.

Kręcony w Australii survivalovy dramat o człowieku zmagającym się z niegościnnym terenem nakręcił Greg McLean, reżyser z antypodów, który dżunglę już nie raz poskramiał  kamerą. Jego niezwykle udany animal attack Zabójca (recenzja), to również człowiek kontra przyroda. W Jungle McLean nie musiał wszak sięgać po wyrośniętego gada, bo wystarczyły warunki pogodowe, skały, rwący nurt rzeki, owady, całe zresztą poszycie tej krainy, by bohatera filmu sponiewierać. I muszę przyznać, że hardcorowy survival i wszystkie idące z nim obrzydliwości zostały ujęte w bardzo sugestywny sposób. Poświęcenie dla roli Radcliffa i oddanie swojej fizyczności dla dobra sprawy przyniosło bardzo dobry efekt. Podróżnik dostaje raz za razem takiego chlapacza od matki natury, że w kilku miejscach będziesz patrzeć przez palce.
Film potrafi więc przykuć uwagę i chociaż rewolucji w kinie w tym segmencie nie zrobi, to trzeba przyznać, że wypełnił na jakiś czas niebezpiecznie powiększającą się niszę. Miejscówki i widoki są więc obłędne, a sielska atmosfera z pierwszego aktu taka, że chciałbyś chociaż chwilę podreptać z tą paczką w lesie. Nie przynudza, nie stara się być czymś ponad opowieść o przetrwaniu (chociaż aspiracje chyba ma i trochę ich szkoda, zważywszy na kilka urywanych retrospekcji z domu bohatera). Najważniejsze, że Daniel Radcliffe tym razem nie wyszedł komicznie. Ja zawsze kibicuję ludziom w ich walce z demonami, a aktor musi ich jeszcze stoczyć wiele.
Czas trwania: 115 min
Gatunek: dramat, survival
Reżyseria: Greg McLean
Scenariusz: Yossi Ghinsberg (powieść oparta na tej przygodzie), Justin Monjo
Obsada: Daniel Radcliffe, Thomas Kretschmann, Alex Russell, Joel Jackson
Zdjęcia: Stefan Duscio
Muzyka: Johnny Klimek