Rollercoaster (1977)

Doskonały thriller, który pokazuje jaki potencjał może kryć się w niepozornym człowieku. Głównym bohaterem jest Harry Calder (George Segal), inspektor budowlany, który zajmuje się wydawaniem zgody na oddawanie do użytku publicznego atrakcji w parkach rozrywki. Jest bardzo bystry, pomysłowy, trochę every man, ale będący ponad to. Mógłby zajść wyżej, ale nie jest aż tak ambitny, by mieć więcej niż ma aktualnie. A ma lub miał do pewnego czasu święty spokój. W parku rozrywki, z którym ostatnio był związany Calder dochodzi do wypadku (bezbłędnie nakręcony). Widz od scen otwierających już wie, że to bomba, lecz ani policja, ani wydział bezpieczeństwa nie ma jeszcze co do tego pewności.

Po kolejnym wypadku w innym wesołym miasteczku zamachowiec zaczyna wysuwać żądania. Za atakami stoi konkretny człowiek, który ma jasno wyznaczony cel. Una bomber wciąga w swoją rozgrywkę Caldera i od tej pory kontakt w sprawie okupu i wszelkie działania dotyczące następnych posunięć mają odbywać się przy udziale inspektora budowlanego.

Za scenariusz było odpowiedzialnych kilka osób, ale chyba najważniejszymi (takimi, którzy dodali obrazowi ducha inteligentnej rozrywki) byli Richard Levinson i William Link. Panowie rzadko pracowali nad skryptami do filmów pełnometrażowych. Osobno lub razem pisali dla telewizji. Spod ich ręki wyszła pokaźna część odcinków Colombo, stworzyli postać Mannixa z serialu pod tym samym tytułem i napisali odcinki do pojedynczych epizodów wielu znanych kryminalnych perełek z małego ekranu (ŚciganyNapisała: MorderstwoDoktor KildarePrawo Burke’a i wiele innych). Rollercoaster ma wyjątkowo mocno obsadzone role. Trochę niedoceniony Timothy Bottoms wystąpił jako złoczyńca i stworzył postać profesjonalisty z twarzą pozbawioną emocji. Przeciwnikiem jest nasz główny bohater, w tej roli George Segal, w którym rzeczywiście można doszukiwać się tych wszystkich bohaterów z kryminalnych seriali. Ma cięty język, jest błyskotliwy, nigdy porywczy. Ale i drugi plan jest fantastyczny: Helen Hunt, Henry Fonda, Richard Widmark jako agent FBI. Muzykę z pogranicza thrillera i dreszczowca skomponował Lalo Schifrin nominowany aż sześciokrotnie do Oscara. Nad wszystkim pieczę trzymał James Goldstone, reżyser wybitny, w którego filmografii wypadałoby jeszcze pogrzebać, by wyciągnąć kolejne takie perły. Zaczął od reżyserowania w telewizji i to właśnie na planie jednego z odcinków Ściganego (Tiger Left, Tiger Right) miał okazję pracować ze scenarzystami Levinsonem i Linkiem. Goldstone swój thriller, za którym gdzieś niedaleko czai się kino katastroficzne, wykończył bardzo konsekwentnie.

To dwie bite godziny inteligentnej ekranowej rozgrywki, w której twórcy traktują widza z szacunkiem. Opowieść z wartką akcją, zwrotami zmieniającymi bieg całej historii (bez wymuszonych twistów), z dialogami, których próżno dzisiaj szukać (tutaj doskonale rozpisanymi na cały seans). Nic tu nie dzieje się z przypadku, scenariusz jest doskonale przemyślany, a aktorzy poprowadzeni. Goldstone wie jak utrzymać uwagę widza, nawet przy dość odważnie rozciągniętych scenach (chyba najdłuższy fragment w dziejach kina z przekazywaniem okupu). Wyjątkowo wciągające kino, w którym kibicujesz głównemu bohaterowi, próbujesz podpowiedzieć, jakoś pomóc, ale w głębi serca wiesz, że gość sobie poradzi i to terrorysta trafił pod zły adres.

Czas trwania: 119 min
Gatunek: thriller
Reżyseria: James Goldstone
Scenariusz: Sanford Sheldon, Richard Levinson, William Link, Tommy Cook
Obsada: George Segal, Richard Widmark, Timothy Bottoms, Henry Fonda, Helen Hunt
Zdjęcia: David M. Walsh
Muzyka: Lalo Schifrin