Slime city (1988)

Wierzę, że Gregory Lamberson, reżyser tego paskudztwa, a oprócz tego producent, aktor i wielokrotnie nagradzany pisarz brzydziłby się każdą próbą wzniesienia swojej produkcji na większy pułap budżetowy, niż zakładałoby to jego artystyczne emploi. U Grega ma bić taniością po oczach. Ma być przez to obrzydliwie, źle, ale też z sercem i porządnie. Napisać więc low-budget, to w przypadku Slime City za dużo. Tutaj twórcy zebrali to, co aktualnie mieli w kieszeniach, gore skleili ze swoich zacnych pomysłów i tego co mieli w lodówkach. Jest więc dużo rozkwaszonych pomidorów (tak przypuszczam), z brzuchów wylatują parówki (zapewne), a przez ekran przelatują litry gęstego zielono – żółtego szlamu (jogurt?). Jest obrzydliwie i zarazem bardzo fachowo.

Alex jest studentem sztuki i dorabia w wypożyczalni kaset video (fuck, yeah!). Wynajmuje mieszkanie w obskurnej dzielnicy, w obleśnej kamienicy, w której pomieszkują menty, sataniści etc. Ma sąsiadkę, która wygląda jak Cher z teledysku If I could turn back time i jest nienasycona jak uczestnik mistrzostw w jedzeniu hamburgerów. Starsze panie, które mieszkanko wynajmują to prawie kuzynki Sary Goldfarb z Requiem for a dream w jej ostatnim stadium amfetaminowego szoku, zaś sąsiad… sąsiad częstuje naszego bohatera przeuroczą kolacyjką na małym zapoznawczym spotkaniu i się zaczyna!

Alex deformuje się jak Jeff Goldblum w filmie Mucha. Wycieka z niego maź, gluty, smarki itd. Jest z nim naprawdę ciężko. Okazuje się, że jedynym antidotum jest dokonanie przemocy w najwyższym wymiarze…

Slim City to niezdrowy wymiot z amatorskich czeluści horroru. Niezwykle sprawnie i pomysłowo nakręcony, z ciekawym scenariuszem. Całość została pociągnięta tym, co udało się zebrać michą z rynsztoka, w którym przepływał cały szmelc z pobliskiej fabryki. Ten film to zło, ale niezwykle szczere zło. Gore jest zatrważająco sugestywne. Historia wciągająca, główny aktor ciekawy roli i świata, a reszta przyszła z łapanki spod sklepu. Ogląda się to wyśmienicie i będziecie zatroskani o swoje zdrowie i stan żołądka w niejednej scenie. Natomiast finał to taka Martwica mózgu w ujęciu mikro, bo z jednym delikwentem, a nie całą czarcią hordą.

Polecam dla koneserów, którzy zasnęli w kinie i obudzili się na seansach przeznaczonych dla osób z zaproszeniem.

7/10 - dobry

Czas trwania: 81 min
Gatunek: horror
Reżyseria: Gregory Lamberson
Scenariusz: Gregory Lamberson
Obsada: Craig Sabin, Mary Huner, Bunny Levine
Zdjęcia: Peter Clark
Muzyka: Robert Tomaro