Piekło jest dla bohaterów (1962)

Na wojnie człowieka mierzy się inną miarą. Don Siegel przedstawił szczególny typ bohatera, wojennego wariata (ale nie w tym awanturniczym, z lekka wesołym nawet znaczeniu), poświęconego broni, nie potrafiącego inaczej spojrzeć na rzeczywistość niż przez muszkę w swoim karabinie. Cynik, szaleniec, który gotów strzelić w łeb przełożonemu, gdy ten podniesie na niego głos. Nie liczy się z niczym i nikim.

Tym szczególnym typem jest szeregowy Reese (Steve McQueen), który wyżej niż nad swój aktualny stopień wojskowy nie podskoczy. Siegel wzorowo przez pierwszą część filmu buduje obraz człowieka zniszczonego przez wojnę, zawieszonego trochę w letargu, topiącego wojenne wspomnienia w mocnym alkoholu. Nieufny do bólu mówi: „Ludzie wszędzie są tacy sami” (moja ulubiona scena z barmanką oddającą pokłony Francuzom, Niemcom, Amerykanom, w zależności kogo jest więcej w mieście). Klimat jaki wokół postaci buduje Siegel jest znakomity. Nie czujemy do niego sympatii, ale szacunek i dość szybko zdajemy sobie sprawę, że jak przyjdzie do walki, to nie ma lepszego druha niż Reese.

Reese doświadczony za kilku żołnierzy razem wziętych, choć wciąż szeregowiec, nie da sobie w kaszę dmuchać jakimś tam sierżantom, kapitanom (świetnie jest budowane napięcie na szczeblach dowodzenia w tak małym oddziale). Za dużo krwi przelał. Filmowe piekło rozpocznie się, gdy mały oddział (raptem sześć osób) będzie musiał utrzymać strategiczny punkt w niedalekim oddaleniu od niemieckiego bunkra z przeważającymi (ukrytymi w okolicy) siłami wroga.

Misja tej ekipy jest karkołomna, gdyż Niemcy zdają się podejrzewać, że na przyczółku stoi ledwie kilka osób. Jednak można stać w miejscu i czekać na wsparcie, albo realizować kolejne pomysły dywersyjne, w tym najbardziej ryzykowny (idiotyczny?).

 Siegel nie traktuje wojny jako okazji do przedstawienia szczęśliwych zakończeń, a jego oddział zamknięty w patowej sytuacji dostaje ostre cięgi. Poza McQueenem, który gra tutaj pierwsze skrzypce, Siegel miał jeszcze kilka asów w rękawie, w tym Jamesa Coburna jako mechanika i debiutującego Boba Newharta w roli żółtodzioba, służbisty, który znalazł swoje miejsce w szeregu doświadczonych wiarusów.

Kręcony miejscami w ponad 40 stopniowym kalifornijskim upale (tym razem to piękne miejsce robiło za Francję) film to majstersztyk. Mocny, sugestywny, doskonale zagrany z wieloma niespodziankami, zarówno natury technicznej (jak na swoje czasy, co najmniej wyraziste efekty po wybuchu granatu), jak i tej bardziej przyziemnej: Coburn ponownie spotyka się z McQueenem (po Siedmiu wspaniałych Johna Sturgesa), a do oddziału pragnie dołączyć Polak, cywil, który przeszedł pół Europy walcząc z Niemcami i teraz chce wstąpić do amerykańskiej armii. Część dialogów odbywa się w naszym ojczystym języku! I rzeczywiście należy odnieść się w wymiarze wojennym z szacunkiem do samego tytułu, bo piekło jest dla bohaterów.

8/10 - bardzo dobry

Czas trwania: 90 min
Gatunek: wojenny, guys on mission
Reżyseria: Don Siegel
Scenariusz: Robert Pirosh, Richard Carr
Obsada: Steve McQueen, Bobby Darin, Fess Parker, Harry Guardino, James Coburn, Nick Adams, L.Q. Jones
Zdjęcia: Harold Lipstein
Muzyka: Leonard Rosenman