Bagnet na broń (1951)

Recenzja filmu "Bagnet na broń" (1951), reż. Samuel FullerWojna w Korei. Warunki srogie, ponieważ akcja rozgrywa się w ośnieżonych górach. Amerykańska dywizja przygotowuje się do żmudnego odwrotu, a 48-osobowy pluton ma powstrzymać nadciągający oddział nieprzyjaciela. Ma to dać czas dywizji, by ta z ciężkim sprzętem mogła spokojnie opuścić nieprzyjazny teren.

 

Samuel Fuller, pisarz, żołnierz, reżyser, dzięki swoim doświadczeniom z frontu opowiada o żołnierzach, twardzielach, ale i o tych, którzy boją się pociągnąć za spust. Opowiada o odwadze, męstwie i strachu, o zwykłych ludziach, których wojna zmieniła na zawsze. Nie gani żadnego zachowania, bo wie, że na wojnie niektóre incydenty są po prostu wpisane w żywot żołdaka. To kameralne, niskobudżetowe kino, które jest dopięte na ostatni guzik. Świetnie wygląda cały osprzęt, żołnierze, techniczne elementy włącznie z każdym detalem ekwipunku. Widać tutaj Fullera – żołnierza, który bacznie przyglądał się produkcji. Ekspertem przecież nie jestem, a mimo to czułem, że całość jest potraktowana z należytym pietyzmem.

 

Najważniejszy dla twórcy jest wciąż człowiek. Na tym polu przedstawia on zachowania jakie towarzyszą „wyczekującym” akcji. Naturalne dialogi, rozmowy o dalekiej ojczyźnie, domu, rodzinie. Żołnierze próbują zapomnieć o tym gdzie i w jakiej sytuacji aktualnie się znajdują. To wciąż początek jego reżyserskiej kariery, ale już tutaj pokazał, że potrafi utrzymać widza w napięciu. Najlepszym tego dowodem jest scena, gdy z pola minowego wyciągany jest ranny żołnierz. Tutaj też jednocześnie filmowiec pokazuje, w jaki sposób można docisnąć napięcie, gdy to zdaje się opadać.
Recenzja filmu "Bagnet na broń" (1951), reż. Samuel Fuller
Na pierwszy plan wysuwa się ostatecznie motyw związany z wzięciem odpowiedzialności za oddział. Oto młodszy rangą musi podjąć się nie lada wyzwania. Nawet jeżeli jest pozbawiony naturalnej charyzmy, wie, że tylko przeciwstawienie się własnym słabościom może przynieść pożądany rezultat. Każda rola, nawet ta najmniejsza, zasługuje na pochwałę. Widać, że Fuller przemyślał znaczenie wszystkich postaci i w każdą tchnął sporo życia. Ludzie z krwi i kości, wyraziści i charakterni. Przed szereg wybija się sierżant Rock (Gene Evans) i lubię myśleć, że plan autora filmu był szerszy. To przecież mogła być kontynuacja losów sierżanta Zacka z The Steel Helmet (z tego samego roku). Wydawać by się mogło, że nakręcony prawie w całości w studiu Bagnet na broń mógłby razić teatralnością. Jednak ekipa spisała się na medal i pomimo tego, że mrozu tu nie uświadczysz, sceneria wygląda bardzo wiarygodnie. Dzieje się tu sporo, a twórca wyraźnie zaznacza, iż zna prawdę o kruchym ludzkim losie (szczególnie na wojnie) i prezentuje się jako gość, który z drobniaków kręci tak, że całość wygląda na film z o wiele większym budżetem.

Film obejrzałem w ramach wyzwania „Oglądamy filmy wyreżyserowane przez Samuela Fullera”.

6/10 - niezły

Czas trwania: 92 min
Gatunek: wojenny
Reżyseria: Samuel Fuller
Scenariusz: Samuel Fuller, John Brophy (na motywach powieści)
Obsada: Richard Basehart, Gene Evans, Michael O’Shea, Richard Hylton, Craig Hill
Zdjęcia: Lucien Ballard
Muzyka: Roy Webb