Autopsja Jane Doe (2016)

Recenzja filmu Autopsja Jane Doe (2016), reż. André Øvredal André Øvredal wbił się swego czasu w kino rozrywkowe niczym harpun w wieloryba. Po swoim Troll Hunter stał się dla mnie reżyserem, dla którego wysupłałem ogromny kredyt zaufania. Niepotrzebnie się martwiłem, ponieważ zimny chów Øvredala w mroźnej Norwegii opłacił się aż nadto. Reżyser nie pozwolił zrobić sobie papki z mózgu i hollywoodzkie macki, chociaż go dosięgnęły, to bynajmniej nie zepsuły. Wyśmienita Autopsja Jane Doe (to termin używany w czasie oględzin niezidentyfikowanych kobiet) zaskakuje świeżością w gatunku i schemacie, w którym wszystko zostało już przecież powiedziane!

Ojciec koroner (Brian Cox) i syn (Emile Hirsch – ten sam, który w Into the Wild zeżarł złe rośliny i umarł), który ma zostać koronerem prowadzą biuro koronera. To trzykrotne powtórzenie nie obyło się bez męki dla mojej korekty, ale jest tu użyte z premedytacją. Cała akcja bowiem będzie się w filmie rozgrywać wokół autopsji denatki przywiezionej z miejsca zbrodni. Piękny umarlak, nekrofilskie marzenie o delikatnych rysach, wciąż gładkiej skórze i pełnych piersiach ma zaraz zostać pocięta. Czasu jest mało, a szeryf obawia się spotkania z mediami. Innymi słowy trzeba się uwinąć i rozwikłać przyczynę śmierci do rana. W miarę „zagłębiania” się w temat, w zakładzie zaczyna się dziać coraz więcej dziwnych rzeczy o wymiarze nadnaturalnym.

 

André Øvredal wyraźnie dryfuje w kierunku mocnego horroru, jednak nie zapomina czego nauczył się przy okazji Troll Hunter. Najciekawsze są bowiem niewiadome, wysuwane tezy i podejrzenia. Tak jak z bohaterami poprzedniego filmu odkrywaliśmy wielkie ślady czegoś nienazwanego, strasznego i co najważniejsze traktowanego bardzo serio, tutaj z minuty na minutę poznajemy coraz więcej szczegółów z życia denatki, a raczej z chwili jej zgonu.

Recenzja filmu Autopsja Jane Doe (2016), reż. André Øvredal

Pisząc o Autopsji Jane Doe trzeba być delikatnym jeżeli chodzi opisanie fabuły. Najciekawszy bowiem jest koncept, przyczyna całego zajścia. Przyczyna ta również zachęca do dalszej dyskusji, już po napisach końcowych. O ile wiemy jak potoczyły się lub raczej jak skończyły się losy Jane, to ciekawy aspekt rozwija się przy zadaniu pytania: „Czy zabójstwo Jane było aktem słusznym, a kolejne wypadki to jego pokłosie i w rezultacie zemsta?”, czy raczej: „Czy zabicie Jane, być może niewinnej, było przyczynkiem do narodzin zła?”.

Recenzja filmu Autopsja Jane Doe (2016), reż. André Øvredal

W samej realizacji recenzowanego tytułu udało się niemal wszystko. Wydaje się również, że film spodoba się bardziej widzom, którzy z horrorami są za pan brat. Dlaczego? Ponieważ Øvredal zręcznie lawiruje pomiędzy znanymi patentami (które aż proszę się, by w tani sposób je wykorzystać). Ja również czekałem w napięciu, aż Jane poruszy choćby powiekami, byłem skupiony jak fanatyk wędkarstwa, gdy obraz z kamery video pokazywał leżące ciało. Øvredal jest sprytniejszy niż widz. Sam proces pracy koronera nie wzbudzał we mnie żadnej odrazy. Wszystko jest pokazane i doskonale naświetlone, ponieważ my również jesteśmy w tym momencie po trosze pracownikami biura. Øvredal pozwala nam zajrzeć wszędzie… pod płuco, skórę, mózg, serce. Rozcinamy, wyciągamy, przewracamy. Twórca wychodzi z założenia, że najlepiej gdy razem z bohaterami filmowymi zauważymy coś szczególnego na ciele Jane.

Niestety nie podobał mi się jeden motyw, który popsuł mi trochę odbiór, czyli w oględnym skrócie „wychodzące z szafy” rewelacje scenarzysty. Natomiast „popychanie” widza w kierunku pytań i odpowiedzi jednocześnie (policjant do szeryfa: „To wygląda, jakby chcieli się stąd… wydostać”) po kilku dniach od seansu uznaję jako sympatyczne naleciałości z Hollywood.

Za seans dziękuję sieci kin.

8/10 - bardzo dobry

Czas trwania: 86 min
Gatunek: Horror
Reżyseria: André Øvredal
Scenariusz: Ian B. Goldberg, Richard Naing
Obsada: Emile Hirsch, Brian Cox, Ophelia Lovibond, Olwen Catherine Kelly
Zdjęcia: Roman Osin
Muzyka: Danny Bensi, Saunder Jurriaans