The Perfume of the lady in black (1974)

il-profumo-della-signora-in-nero-1974-2Niezwykle hipnotyzujący, na granicy snu i jawy. Główna bohaterka Silvia (Mimsy Farmer) w trakcie przyjęcia przysłuchuje się opowieści o czarnej magii. Relacje z odprawianych obrzędów powodują, że dziewczyna zaczyna czuć się co najmniej nieswojo. W krótkim czasie przychodzą wizje, traumatyczne wspomnienia z dzieciństwa, w końcu koszmary, które stają się coraz bardziej realne. Od tego momentu, aż do bardzo niepokojącego i przede wszystkim mocnego finału, nastrój grozy jest sukcesywnie intensyfikowany. Pierwszy pełnometrażowy film Francesca Barilliego zaliczony do giallo nie należy z pewnością do najbardziej charakterystycznych przedstawicieli żółtego nurtu. Za główną dominantę należy tu uznać stylistykę, bo mordercy w czarnych rękawiczkach próżno tu szukać. Dla mnie debiut Barriliego jest czymś więcej – magnetyzującym horrorem, z melodiami na fortepian, z postaciami, które patrzą ukradkiem na główną bohaterkę, gdy ta popada w amok. W całej produkcji na pierwszy plan wybija się obraz, czyli genialne zdjęcia Mario Masiniego, przepiękne barwy, czasem skąpe oświetlenie i odważne kontrasty kolorów prosto z baśni. Masini przywołał do życia sugestywne i malownicze tonacje. I to właśnie baśń niezwykle hipnotyzująca, na granicy snu i jawy wydaje się być kluczem do wszystkiego, niczym Alicja z krainy czarów Lewisa Carrolla czytana w jednej z filmowych scen. Reżyser w wywiadzie bardzo szybko przyznaje, że jego główną inspiracją był Roman Polański. Mówi wręcz wprost, że zmiksował po trosze Dziecko Rosemary ze Wstrętem.
il-profumo-della-signora-in-nero-1974-4
Jednak wydaje mi się, że w tym koktajlu, to właśnie nakręcone sześć lat wcześniej arcydzieło Polańskiego o Rosemary Woodhouse wybija się na pierwszy plan. I poniekąd nawet Silvia, czyli wcielająca się w tę rolę Mimsy Farmer przypomina Mię Farrow, odtwórczynię postaci Rosemary. Nie ma w tym nic złego, że Barilli sięga po tak znamienite filmowe pozycje. Tym bardziej, że jego film idzie krok dalej. Nawet jeżeli epilog zaskakuje, to nie należy go odczytywać jako dosłowność i uproszczenie. To raczej mocne ugryzienie ze strony włoskiego horroru. Rozwój fabuły prowadzony jest przy akompaniamencie spokojnych melodii (skądinąd również nieco podobnych do tych od Krzysztofa Komedy, choć nie szedłbym za daleko w porównania. Fortepian sprawdza się po prostu doskonale przy takich opowieściach). Co ciekawe, pomysł na film przyszedł reżyserowi stosunkowo wcześnie, jednak w zarysie był zupełnie inny niż to co ostatecznie pojawiło się w filmie. Jego pierwotny scenariusz o grupie bankierów z Genewy napadających na ludzi, okradających ich, następnie mordujących w podgenewskich jaskiniach oraz ostatecznie… przeszedł dłuuugą drogę. Między innymi właśnie w tym czasie Barilli spędził sześć lat w Afryce, gdzie mógł doświadczyć kulturowych różnic oraz uczestniczyć w kilku tamtejszych obrządkach. Ostatecznie The Perfume of the lady in black oceniam bardzo wysoko. Udało się tu stworzyć fantastyczny klimat, a finał na stałe zapisze się w moich ulubionych What the Fuck?! Sugestywny, krwawy, piekielnie syty.
8/10 - bardzo dobry

Czas trwania: 101 min
Gatunek: Horror, Giallo
Reżyseria: Francesco Barilli
Scenariusz: Massimo D’Avak, Francesco Barilli
Obsada: Mimsy Farmer, Maurizio Bonuglia
Zdjęcia: Mario Masini
Muzyka: Jeff Grace