Hell or High Water (2016)

 Recenzja filmu "Hell or High Water" (2016), reż. David MackenzieHell or High Water to neo western i heist-movie w jednym, przejmującym obrazie o upadku mitu, czy nawet mitów. To film z cierpkim klimatem apatii potęgowanym piosenkami napisanymi przez Nicka Cave’a. Dwójkę głównych bohaterów, braci (zaskakująco dobry Chris Pine i jak zwykle świetny Ben Foster) poznajemy w momencie, gdy nie mają już nic do stracenia. Wiemy o tym i widzimy to po ich twarzach, zachowaniu. Próbowali już wielu rzeczy, by wyjść z biedy i napady na banki to ostateczność. I rzeczywiście w Stanach Zjednoczonych B, czy nawet C taki proceder jest ostatnią deską ratunku. Przed czym? Przed kapitalistą mieszkającym gdzieś tam daleko w słonecznej Kalifornii lub przeszklonym apartamencie na Manhattanie w Nowym Jorku. Ten sam kapitalista za pomocą swoich bankowych macek wyciska ostanie soki z południowych stanów. Przez całą gehennę braci kowbojów (bo mit Dzikiego Zachodu jest tu wciąż poruszany) widzimy co się stało z amerykańskim snem. Miasteczka, przez które przejeżdżają swoim zdezelowanym autem bohaterowie jawią się niczym wyludnione obszary w The Rover David Michôda.

Jednak reżyser filmu David Mackenzie nie atakuje widza historią o biedzie posiłkując się narracją o straconych szansach czy niespełnionych marzeniach. Marzenia bowiem były, gdy pierwsi osadnicy zakładali tu miasta. Później według tego co widzimy na ekranie rozpoczęło się pikowanie w dół, a amerykańskiego snu nie było komu budować. Dziarscy, wyrośnięci na krowim mleku chłopcy w sile wieku poginęli już dawno na kolejnych wojnach 10.000 kilometrów od domu. Tak prężnie rozwijany patriotyzm w kolejnych pokoleniach i marsz z dumnie wypiętą piersią przez kolejne tropikalne, czy pustynne tereny zrobił swoje. Ale Hell or High Water to nie tylko historia o biedzie, przekazywanej jak niechciane dziedzictwo z pokolenia na pokolenie, o biedzie pojonej kolejnymi zaciąganymi kredytami (najczęściej mijane billboardy nawołują do brania kolejnych pożyczek). Hell or High Water to tęsknota za Dzikim Zachodem, gdzie wszystko było prostsze, gdyż było zdobywane gwałtem i rabunkiem. Ludzie jednak muszą żyć podług prawa, chociaż ich nastawienie do reguł ustanowionych przez konstytucję jest co najmniej nonszalanckie. Zresztą konie już dawno zamienili na ogromne pickupy, a strzelby i rewolwery na automaty. Tylko, że pickup nie ucieknie w głąb gór, co jest zresztą dobitnie pokazane w jednej ze scen. Ta tęsknota wynika poniekąd z frustracji niektórych i biernej postawy innych wobec powtarzanych od pokoleń stereotypów. Nawet jeżeli część ludzi zmiany dostrzegła już dawno, podjęła próbę wyedukowania się, dojścia do czegoś, to i tak są petowani (nawet jeżeli szykany brzmią zabawnie) przez innych. Taka właśnie zależność jest przedstawiona pomiędzy strażnikiem Teksasu  Marcusem (Jeff Bridges), a jego zastępcą Indianinem Alberto (Gil Birmingham).

 Recenzja filmu "Hell or High Water" (2016), reż. David Mackenzie

Hell or High Water to przede wszystkim dramat społeczny, a dopiero później sensacyjny. Historia napadów na kolejne banki (bank za bankiem) to jak trzymanie odpalonej petardy w dłoni. Niestety tym razem wygra ten, kto odrzuci wcześniej. Bardzo prawdziwy i cholernie smutny film o rzeczach, o których wszyscy zapewne zdają się wiedzieć, ale nikomu jakoś nie spieszno o tym mówić na głos.

Polecam. Film możecie zobaczyć TUTAJ

8/10 - bardzo dobry

Czas trwania: 102 min
Gatunek: Dramat
Reżyseria: David Mackenzie
Scenariusz: Taylor Sheridan
Obsada: Ben Foster, Chris Pine, Jeff Bridges, Gil Birmingham
Zdjęcia: Giles Nuttgens
Muzyka: Nick Cave, Warren Ellis