A bay of blood (1971)

"A Bay of Blood" (1971), reż. Mario BavaAbsolutnie nie miałem problemu z tym, żeby odnaleźć się w A Bay of Blood (a podobno miał to być jeden ze słabszych filmów Bavy). Oto dostajemy na pozór koślawy taniec dziewczyny o imieniu giallo z jeszcze niedojrzałym młodzieńcem, którego zwą slasher. To był bardzo przyjemny widok. Nie przeszkadzały mi ich nieporadne zwroty, piruety, czy nawet wykończenie. Razem wtargnęli na wielką balową salę ze śmiechem na ustach wiedząc doskonale, że nie był to taniec udany, ale dostarczył im i widzom dobrej zabawy.





A bay of blood służył jako podwaliny pod powstały później Piątek 13-go. Dlaczego film Seana S. Cunninghama odniósł większy sukces? Był prostszy. Nie kombinował i nie miksował gatunków. Był jak proste i mocne uderzenie młotkiem. Mario Bava od początku kombinuje. Zaczyna się jak rasowe giallo, chociaż twórca tak sztandarowych tytułów dla żółtego nurtu jak Blood and black lace (1964), czy The girl who knew too much (1963) od razu próbuje oddzielić grubą kreską gatunki (scena, gdy morderca ściąga czarne rękawiczki).

"A Bay of Blood" (1971), reż. Mario Bava

Ponieważ miałem bardzo długą przerwę z filmami z akcją w  nastrojowych odludnych miejscach i mordercą kryjącym się w cieniu drzew, byłem z seansu w pełni usatysfakcjonowany. Na wysokim poziomie stoją brutalne akty morderstw, a w napastniku, który sprawnie operuje maczetą, można doszukać się protoplasty Jasona Voorheesa ze wspomnianego filmu Cunninghama.

Nie czuć tutaj ręki Bavy operatora, niedoszłego artysty malarza. Jednak w tym przypadku to dobrze. Całość miała być surowa i naturalna. Tu nie ma miejsca na subtelne oświetlenia, czy zabawę kolorami. Goła dupa ofiary ma wyglądać tak, jak wygląda goła dupa, a nie art-housowa mimoza.

"A Bay of Blood" (1971), reż. Mario Bava

Dla specjalisty od efektów specjalnych Carlo Rambaldiego, to była prawdziwa krwawa seria. W tym samym roku maczał przecież palce w psach Fulciego. Tutaj, w zatoce udowodnił, że nie tylko anatomię zwierząt ma opanowaną. Cięcie maczetą przez czaszkę, czy przebicie włócznią (bardzo oryginalny motyw, gdy para kochanków w spazmach kończy miłosny akt pomimo dogasającego w nich życia), to kreatywna makabra. Oczywiście ten związek kryminału i slashera wygląda czasem pokrętnie, żeby nie napisać nawet o mezaliansie. W pewnym momencie Bava przedobrzył i rewelacje wypadały jak z brazylijskiego serialu. Nowi bohaterowie, nowy morderca, a nawet nowa zagadka?

"A Bay of Blood" (1971), reż. Mario Bava

I chociaż sama scena zamykająca wygląda surrealistycznie, to jest najlepszym co mogło spotkać tę produkcję. Zupełnie oderwane od rzeczywistości posunięcie, kompletnie nie dające się wytłumaczyć… podobało mi się. Wielu będzie bowiem następców A bay of blood, ale żaden nie zbliży się do takiego pierdolnięcia na finał.

Polecam. A bay of blood wydaje się być tytułem troszkę niedocenionym. Niesłusznie, bowiem zawsze wypada poznać ojca i matkę następnych jeziorowo – obozowych filmowych koszmarów.

7/10 - dobry

Czas trwania: 84 min
Gatunek: Horror
Reżyseria: Mario Bava
Scenariusz: Franco Barber, Mario Bava, Gene Luotto, Filippo Ottoni, Dardano Sacchetti, Giuseppe Zaccariello
Obsada: Claudine Auger, Luigi Pistilli
Zdjęcia: Mario Bava
Muzyka: Stelvio Cipriani