Batman v Superman (2016)

Spróbuję pomóc Wam polubić nowy film Zacka Snydera, a tych, którzy jeszcze go nie widzieli, być może przekonać do seansu. Na wstępie muszę napisać, że twórca popełnił jedno podstawowe wykroczenie (które w rezultacie łatwo można przekuć na atut produkcji). Bardzo dużo zależy bowiem tutaj od widza, ponieważ scenariusz sam w sobie nie oferuje za wiele. Ciężko uwierzyć w zdarzające się nazbyt często przypadkowe sytuacje, a wyjaśnień co, jak i dlaczego nie ma tu wcale. Tak jakby Snyder dał olbrzymi kredyt zaufania przede wszystkim naszej… wyobraźni.


 

To bardzo dobrze! Zdarza się tak, że w trakcie oglądania filmu wpadnę w koleiny własnej interpretacji. Rożnie z nimi bywa. Czasami są to karkołomne próby wytłumaczenia reżyserskich wybiegów w krainy dotąd nienazwane, czasami daję się ponieść fantazji i interpretacje prostych spraw (ten dobry, tamten zły) wyprowadzam na poziomy problemów natury kosmicznej.

Snyder już na otwarciu mówi widzom: „To mój film” i „Najlepszym dla Was rozwiązaniem będzie, jeżeli pogodzicie się z myślą o mnie jako o reżyserze kolejnych filmów z uniwersum DC”. Pierwsze sceny idealnie zazębiają się z Man of Steel. To jest film w filmie. Superman zmieniając metropolię w perzynę podczas walki z generałem Zodem (Michael Shannon) w filmie z 2013 roku jest obserwowany z poziomu „ulicy” przez Bruce’a Wayna w Batman v Superman w 2016 roku. Niezłe, co? Jakie są tego konsekwencje? Takie jak zawsze, gdy ludzkość obserwuje coś czego nie rozumie.


Strach prowadzi człowieka do eskalacji przemocy. Wczoraj, dziś i jutro. Superman zostaje oskarżony przez naród o śmierć tysięcy osób. Wątpliwości co do zasadności jego działań są podgrzewane przez Lexa Luthora (Jesse Eisenberg), miliardera z przypadku, któremu oprócz pieniędzy brakuje do szczęścia jeszcze jednego – władzy totalnej. To właśnie wokół pragnienia władzy i poniekąd dominacji nad życiem maluczkich rozgrywa się cała fabuła. Ambicja. Batman chce sprawiedliwości i martwi go to, że istota w postaci Supermana, ot tak prowadzi batalie na wysokościach, gdy odłamkami dostają zwykli obywatele. To tylko płaszczyk hipokryzji. Batman jest na początku taki sam jak Luthor, tylko po prostu ukrywa swoje władcze aspiracje pod szlachetnymi pobudkami. Ben Affleck nigdy mi nie pasował do typa pana śmieszka. W roli Batmana sprawdził się więc wyśmienicie. To przygnębiony mizantrop. Wiele scen jest na tyle symbolicznych, że nie sposób inaczej odczytywać tej postaci niż jako sfrustrowanej, przegranej nawet w swoich oczach. „Jesteśmy kryminalistami Alfredzie, zawsze byliśmy” – mówi do swojego przyjaciela Bruce. Znak Batmana na nocnym niebie jest odpalony przez niego samego. Gazety mają gdzieś historyjki o kolejnych zatrzymanych pedofilach przez rycerza mroku. Wydaje się, że wszyscy już o nim zapomnieli. Nie inaczej jest z neurotycznym, rozwydrzonym, psychotycznym Luthorem. Lex Luthor chce władzy. Świetny w tej roli Eisenberg pokazał całą chwiejną naturę postaci. To osoba bardzo zdesperowana, która nie cofnie się przed poświeceniem własnych ludzi, by tylko doprowadzić do konfrontacji dwóch najpotężniejszych w tym mieście. Dlaczego? Gdzie dwóch się bije… Przecież tego nie trzeba tłumaczyć. A Superman? Ciężko dzierżyć taką władzę tym bardziej, że nikt nie rozumie, iż jest to raczej brzemię, a nie dar…



A co, jeżeli Snyder chciał pójść dalej? Jeżeli w osobie Supermana spersonifikował obraz największego supermocarstwa, nie pozbawionego wad, często chybiającego, ale jednak stojącego na straży ludzkości. A może Batman to rywal, który od zawsze był rywalem i jako jedyny może stanąć w szranki z wielkim bratem zza oceanu? Niepokorny, wciąż groźny, nieobliczalny. No i w końcu Lex Luthor, jako samozwańcze państwo. Pełne chaosu, wrogości. Knuje, zieje nienawiścią, podpala… To blog i skoro Tarantino może analizować Top Gun Tony’ego Scotta jako historię o skrywaniu własnego homoseksualizmu przez pilotów F-16, to ja mogę porównać filmu Batman v Superman do aktualnej sytuacji geopolitycznej. Mogę? 🙂


Dla mnie Świt sprawiedliwości był pierwszorzędną rozrywką. Bez żadnych przestojów, niepotrzebnych przerywników. Oczywiście, gdyby wyrzucić kilka scen, to film by na tym nie ucierpiał, ale również w żaden znaczący sposób nie zyskał (scena walki bokserskiej, kilka snów, jak ten z Kevinem Costnerem). Nie jestem przeciwnikiem CGI, jeżeli jest użyte w sposób należyty. Tutaj, choć efekty wypełniają cały film, nie przeszkadzały mi ani razu. Tyczy się to nawet Doomsdaya. Epickości dodawała muzyka. Hans Zimmer wespół z Junkie XL’em postawili na podniosłą i pełną patosu oprawę, ale w tym przypadku nie mogło być inaczej. Batman w końcu wygląda jak mroczny rycerz (zbroja!) i nie mogło być innego podkładu, niż ten na poziomie królewskim.


Polubiłem ten film. Być może na pozytywny odbiór ma wpływ mój seans w kinie IMAX (taki stary, a pierwszy raz w IMAX był :). Ekran i efekt 3D dosłownie wbija w fotel (nie nadużywam tego stwierdzenia). Pierwsze sceny i lecące perły w kierunku widza oraz obracająca się lufa pistoletu były tak ogromne i tak blisko, że zakochałem się w tej technologii od pierwszej minuty seansu.
Przyznaję, że nie wiem jak wygląda obecnie postać Batmana i Supermana na kartach komiksów. Pierwszy raz kontakt z Batmanem miałem w kinie jako dzieciak w 1989 roku. W nieistniejącym już dzisiaj kinie Polonia w Bydgoszczy przeżyłem jedną z najpiękniejszych filmowych przygód. A ponieważ dziecko ze mnie nigdy nie uciekło, taką przygodę przeżywam zawsze, gdy widzę pomrukującą, zakapturzoną postać na gzymsie wieżowca… Dla mnie liczy się efekt końcowy, a ten był bardziej niż zadowalający.

Polecam. (w IMAX 🙂


Za seans dziękuję sieci kin.

Cinema City
7/10 - dobry

Czas trwania: 151 min
Gatunek: Akcja
Reżyseria: Zack Snyder
Scenariusz: Chris Terrio, David S. Goyer, Bob Kane, Bill Finger, Jerry Siegel, Joe Shuster
Obsada: Ben Affleck, Henry Cavill, Amy Adams, Jesse Eisenberg, Diane Lane, Laurence Fishburne, Jeremy Irons, Holly Hunter
Zdjęcia: Larry Fong
Muzyka: Junkie XL, Hans Zimmer