Fletch (1985)

"Fletch" (1985), reż. Michael Ritchie. Recenzja Filmu.

Fletch to w dużym skrócie w pełni świadoma zabawa kinem detektywistycznym najlepszego sortu z Chevy Chasem w roli głównej. Jeżeli zaś w obsadzie jest Chevy Chase, warunkuje to niejako film i wiadomym jest, że nie może to być tylko kryminał. Komedia kryminalna z wieloma elementami kina noir powstała na podstawie powieści Gregory’ego McDonalda i stanowi jedną z 11 części przygód o dziennikarzu śledczym. Co ciekawe, zekranizowana została czwarta w kolejności z cyklu i jako jedyna została wydana na polskim rynku wydawniczym. Próżno więc szukać kolejnych w księgarniach. A szkoda!





Samo rozpoczęcie filmu rzuca od razu światło na typ humoru, który będzie kontynuowany przez resztę seansu. Otóż Chevy Chase w roli dziennikarza Irwina M. Fletchera (piszącego pod pseudonimem Jane Doe) jako narrator wprowadza widzów w to czym się aktualnie zajmuje. Cały sposób jego wysławiania się określiłbym jako „robienie ludzi w chuja przy poważnym tonie wypowiedzi”. Mam zresztą podobnie. Moja żona często mówi, że chyba tylko mnie śmieszą moje dowcipy. Trudno! Z Chevy Chasem w filmie Fletch jest podobnie i dlatego cenię obraz Michaela Ritchiego ogromnie 🙂

"Fletch" (1985), reż. Michael Ritchie. Recenzja Filmu.
Fletch wyjaśnia widzom, że od jakiegoś czasu wciela się w rolę menela spędzającego czas na plaży, żeby zrobić materiał o gliniarzach handlujących prochami. Przy tej okazji możemy zaobserwować jedną z charakterystycznych rzeczy dla serii (bowiem jest jeszcze Fletch żyje (1989) oraz zapowiadany Fletch won). Trzeba Wam bowiem wiedzieć, że Fletch lubi się przebierać do roli. Nie są to jednak jakieś spektakularne metamorfozy w stylu pani Doubtfire. To po prostu Chevy Chase z wąsem lub inną fryzurą. Jest to jednak na tyle dowcipne w trakcie seansu, że tak naprawdę ktokolwiek zna Fletcha i tak go rozpozna, więc robi to chyba tylko dlatego, że autentycznie to lubi i czuje, że tego wymaga praca reportera. Taki mały fetysz związany z dziennikarstwem śledczym. W czasie swojej pracy jest jednak na tyle autentyczny (w roli plażowego żula), że na tajemnicze spotkanie zaprosił go magnat Alan Stanwyk (Tim Matheson). Majętny jegomość chce zginąć, a bezdomnego (który i tak nie ma przecież nic do stracenia) zobaczył w roli mordercy. Tutaj rozpoczyna się właściwy kryminał, bo nie dość, że Alan nie wygląda na kogoś kto chciałby skończyć ze sobą, to cała intryga wygląda na  historię z drugim dnem. Dla Fletcha to woda na młyn. Porzuca plażę i rozpoczyna śledztwo ładując się w kolejne kłopoty.

"Fletch" (1985), reż. Michael Ritchie. Recenzja Filmu.
Co dostajemy na dzień dobry? Ejtisy! Ejtisy na ulicy, w ciuchach, muzyce, motoryzacji, w mieszkaniu Fletcha z wielką miłością do koszykówki wypisaną na każdej ścianie (gościnny występ Kareema Abdul-Jabbara w scenach, gdy Fletch wraca w sennych marzeniach do swojej niespełnionej kariery koszykarza).

"Fletch" (1985), reż. Michael Ritchie. Recenzja Filmu.
Ten film aż kipi od pozytywnej energii. Pomimo tego, że wiemy, iż Fletchowi nic nie grozi, to tylko czekamy jak poradzi sobie z wyjściem z kolejnych kłopotów. Co znowu zacznie gadać i ściemniać, by tylko wywinąć się z następnych perturbacji. Nie chciałbym, żeby zabrzmiało to niepoważnie, ale Fletch jest rzeczywiście… uroczy. Tu nie można się nudzić. Polecam.

7/10 - dobry



Czas trwania: 98 min
Gatunek: Kryminał, Komedia
Reżyseria: Michael Ritchie
Scenariusz: Gregory McDonald (powieść), Andrew Bergman
Obsada: Chevy Chase, Joe Don Baker, M. Emmet Walsh, Geena Davis
Zdjęcia: Fred Schuler
Muzyka: Harold Faltermeyer