Ulice w Ogniu (1984)

Recenzja filmu "Ulice w Ogniu" (1984), reż. Walter HillCzasem się zastanawiam, w jakim celu są robione te wszystkie filmowe retro wypady w stylu Kung Fury, skoro tyle oryginalnych rzeczy wciąż nie jest obejrzanych? To oczywiście hołd nowego pokolenia twórców filmowych dla ery VHS. Tak więc dla tych, którzy chcieliby poszperać w poszukiwaniu tytułów starszych i dodatkowo połechtać swoje alter-ejtisowe wcielenie, mam znakomity tytuł. By wygrzebać Streets of Fire grzebać za głęboko nie trzeba. To kult i rzecz znamienna dla swoich czasów, chociaż zdecydowanie nie przypadnie wszystkim do gustu. Walter Hill – twórca takich hitów jak 48 godzin (1982), Southern Comfort (1981), Czerwona Gorączka (1988) i wiele, wiele innych popełnił w 1984 roku rzecz dla siebie nietypową. Chociaż wpisuje się doskonale tytułem w jego filmografię, to stylem i estetyką zakrawa na małą rewolucję u Hilla – filmowca.

I jaka radość dla dystrybutora! Ten oto dostaje Streets of Fire, które doskonale wyglądają jako Ulice w Ogniu, bo takimi właśnie są! Musical, romans, dramat i miszmasz lat 50-tych z 80-tymi. Czasem nieopatrznie szafuje się słowem „oryginalny” w przypadku nowo obejrzanego filmu. Tak było u mnie w przypadku Sin City (2005) w reżyserii Roberta Rodrigueza. Pod względem estetyki, owszem, Sin City było oryginalne. Jednak już samo podejście do stworzonego uniwersum, stylistyka opowieści i sposób prowadzenia dialogów teraz już na zawsze będzie kojarzyć mi się ze Streets of Fire.

Recenzja filmu "Ulice w Ogniu" (1984), reż. Walter Hill

Ulice w Ogniu to o opowieść o powrotach i rozstaniach. Tom Cody (Michael Paré) to były żołnierz, który musi powrócić w rodzinne okolice, by pomóc raz jeszcze w rozwiązaniu lokalnego konfliktu. Motocyklowy gang z Ravenem na czele (Willem Dafoe) uprowadza miejscową rock’n’rollową gwiazdkę Ellen Aim (Diane Lane) – nomen omen byłą ukochaną Tomiego. Na tak oszczędnie skrojoną fabułę Walter Hill musiał nałożyć wiele składowych, które pokrótce można scharakteryzować jako „zajebiste”. A tych jest całkiem sporo.

Historia rozwija się szybko. Wygląda to mniej więcej tak, jakbyśmy skakali wzrokiem od okienka do okienka w komiksie, a same dialogi to nic innego jak te wyciągnięte z komiksowych dymków. Krótkie, treściwe często jednozdaniowe wypowiedzi, po których nie ma już co komentować. One-linery wypełniają Ulice w Ogniu po brzegi  Od przytyków, po wyznania miłosne. Od prawd na miarę Paulo Coelho, po szybkie puenty. A wszystko to z powagą sapera na moment przed wybraniem kabelka odpowiedniego koloru.

 

Recenzja filmu "Ulice w Ogniu" (1984), reż. Walter Hill

Historia jak z komiksu okraszona ryzykowną, chociaż zdającą celująco egzamin stylistyką. Otóż, to co słyszymy to lata 80-te. Muzyka, którą gra zespół Ellen to zgrabne i nośne rockowe dźwięki prosto z listy Billboard 84′. Co ciekawe, ten najbardziej energiczny kawałek na otwarcie filmu dosłownie porywa swoim dynamizmem, który kojarzy się z punkową witalnością. Zaś reszta, czyli bohaterowie, samochody i tytułowe ulice w ogniu to już lata 50-te. Na ulicach zobaczymy masę pereł amerykańskiej motoryzacji, jak chociażby Chevroleta Impala, czy Mercury Convertible, na którego tylnych siedzeniach niejedna para z lat 50-tych poznawała arkana seksu. Wszystko brudno szare, coś na styl westernowego miasteczka, do którego wraca chłopak legenda i łobuz w jednym. Na tyle jednak szlachetny, że gotów jest przeciwstawić się bandytom najeżdżającym przyzwoitych ludzi.

Osobny akapit należy poświęcić plastyce kadrów. Wielki szacunek dla operatora Andrew Laszlo. Odważna gra kolorowymi światłami neonów w zderzeniu z brudnoszarą ulicą robi wrażanie. Sceny knajpiane to już poważny kandydat na wydruk i powieszenie w antyramie w każdym pokoju pełnym tęsknoty za „ejtisami”.

Walter Hill na wstępie do opowieści wrzuca planszę Rock & Roll fable i tym tropem idzie dalej. To nie jest poważny film. To pewna konwencja. Jest wszystko z cukierkowego romansu (pocałunek w deszczu przy akompaniamencie rozszalałej burzy) i efektowne bójki (wraz z tłuczeniem szyb przez wypadających pospiesznie klientów). Są w końcu czułe powroty i pożegnania. Przy okazji tego tytułu zastanawiałem się długo nad definicją słowa „kicz” i używaniem sformułowania „trąci myszką”, które przy okazji tego tytułu widziałem. Odrzucam to narzucone przez nieznane mi autorytety pejoratywne określenie. Streets of Fire to kawał porządnie napisanej i lekkiej zarazem przygody z dzielnym zawadiaką na pierwszym planie

 

8/10 - bardzo dobry

Czas trwania: 93 min
Gatunek: Akcja, Musical, Romans
Reżyseria: Walter Hill
Scenariusz: Walter Hill, Larry Gross
Obsada: Michael Paré, Diane Lane, Rick Moranis, Amy Madigan, Willem Dafoe, Bill Paxton
Zdjęcia: Andrew Laszlo
Muzyka: Ry Cooder