Demon (2015)

Recenzja filmu "Demon" (2015), reż. Marcin Wrona
W przypadku Demona Marcina Wrony nie można mówić o odrodzeniu się horroru w naszej rodzimej kinematografii. Wszak tych kilka tytułów jak Wilczyca (1983), Widziadło (1984), Diabeł (1972) i parę innych nie mogą stanowić filaru pod tym znamienitym gatunkiem filmowym. Z czego to wynika? Oczywiście z rzeczy, która strasznie mnie wkurza przy okazji polskiego przemysłu filmowego – strach producentów. Polski horror? Przecież to się nie uda. Marcinowi Wronie się udało.
Już sceny otwierające dużo mówią o podejściu do tematyki grozy. Oto bohater wkracza do innego świata, obcego. Musi, a nawet chce zamieszkać w nieznanym dla siebie kraju – Polsce, gdzie ma wziąć ślub z ukochaną. Nie zna ludzi, nie zna przyszłej rodziny. Łączą go niejasne koneksje z bratem panny młodej, który będzie go wciąż nazywać „pyton”. Jako jedyny na barce dostaje się do wsi, w której mieszka jego narzeczona.


Niczym w mitologii greckiej przepływa rzekę z Charonem witając się z bramami Hadesu. Podczas przeprawy dostrzega kilka niepokojących rzeczy. Na brzegu rzeki widzi kobietę rzucającą się w dzikim szale, którą próbują powstrzymać mężczyźni. Niezły początek, prawda? Później jest jeszcze lepiej.
W 1973 r. William Friedkin nakręcił kilka scen do swojego Egzorcysty w Iraku. Na pustynnych terenach widz czuł, że coś się budzi do życia. Coś złego. Marcin Wrona pochyli się nad dziełem Friedkina i scena, w której Piotr poznaje się z przyszłym teściem (Andrzej Grabowski) kręcona jest w potężnej kopalni odkrywkowej przypominającej niejako pustynne krajobrazy.

Recenzja filmu "Demon" (2015), reż. Marcin Wrona
Jednak ile byśmy nawiązań do klasyków w Demonie nie znaleźli, to i tak na tle wszystkiego co do tej pory widzieliście w polskim kinie, wypada on przede wszystkim świeżo. Przyszły pan młody przez przypadek odkrywa ludzkie szczątki nieopodal posesji i od tego de facto rozpoczyna się właściwa historia. Cała opowieść nakreślona przez scenarzystów Marcina Wronę i Pawła Maślona krąży wokół osoby Piotra i ducha zmarłej osoby, która nie może zaznać spokoju. Na domiar złego (dla głównego organizatora – teścia) dzieje się to podczas imprezy weselnej.

Zaczynając od pochwał trzeba od razu zwrócić uwagę na odtwórcę głównej roli. Nie znałem wcześniej Itay Tirana, aktora pochodzącego z Izraela. Facet wygląda na ekranie po prostu świetnie. Gra bez zająknięcia, doskonale wczuwając się w rolę „obcego”. W scenach opętania gra już bardziej zachowawczo. Nie jest to jednak krytyka jego gry. Taki był wymóg. Jasne, że tęsknię za Regan (Linda Blair) i jej demonicznym głosem potrafiącym kruszyć wszystkie krucyfiksy w okolicy. Nie można mieć jednak wszystkiego. To inna historia.

Recenzja filmu "Demon" (2015), reż. Marcin Wrona
Kompozytorzy Marcin Macuk i Krzysztof Penderecki doskonale wyczuli klimat jaki powinien unosić się nad historią o amoku, w który popadają kolejni weselni goście. Podkład muzyczny zbliża się zatem w swoim duchu do utworu Polymorphia Pendereckiego. Nie ma tu epickich muzycznych uniesień. Jest pełne trwogi wołanie o pomoc przy użyciu instrumentów smyczkowych. Dla stałego współpracownika Marcina Wrony, operatora Pawła Flisa, to najbardziej wymagający realizacyjnie obraz. 80% akcji rozgrywa się w nocy, więc główną rolę gra tu światło. Operator poradził sobie świetnie, gdy lokacje były rozświetlone przez pojedyncze źródła sztucznego światła (żarówki, świece, etc.). Gorzej, gdy rozgrywającą się akcję na zewnątrz miały oświetlić naturalne warunki pogodowe. Jeżeli chodzi zaś o czepianie się szczegółów, to padający nieustannie deszcz powinien zdecydowanie bardziej nadszarpnąć galowe stroje weselnych gości. Przykro mi też było, gdy kilkoma dialogami twórca niepotrzebnie igrał z inteligencją widzów. „Jakoś tak dziwnie wyglądasz Piotr” – stwierdza świadek. Chociaż Piotr wcale dziwnie nie wyglądał, a zdanie owo miało dać tylko pogląd na sytuację (tak jakby ktoś się nie domyślił, że już czas, aby pokazać demona). No cóż… tak jak napisałem, to tylko szczegóły.

Recenzja filmu "Demon" (2015), reż. Marcin Wrona
Dlaczego więc, pomimo tylu składowych na plus, wystawiłem „tylko” ocenę niezłą? Ponieważ Marcin Wrona niepotrzebnie się zatrzymał w swojej opowieści. Ponieważ po Demonie mógł zostać polskim Álexem de la Iglesiasem. To właśnie tutaj twórca miał okazję połączyć groteskę, nawet wisielczy humor z krwawym baletem. Przecież mając do dyspozycji genialnego Grabowskiego i cudowne objawienie w postaci Itaya Tirana mógł stworzyć wybuchową mieszankę, która rozsadziłaby Polski Instytut Sztuki Filmowej. Nie muszę przecież mówić, że mając tylu pijanych gości weselnych na patelni, aż prosiło się o doprawienie całości ostrym tabasco. Nie chciałbym jednak zmarłemu reżyserowi odbierać należnych mu laurów. Marcin Wrona pokazał, że można wgryźć się w obszary nieznane, inne, bardzo nam odległe. Demonem dotknął kilku problemów. Napiętnował kilka przywar, wziął pod lupę małżeństwa z przypadku (no, bo co będzie jak po pospiesznym, nieprzemyślanym weselu mój ukochany okaże się świrem?). Pokazał się nadto jako twórca, który zna podstawy gatunku i te podstawy w swym obrazie zawarł.

Nie zwracajcie uwagi na moją ocenę. Do kina iść musicie, bo obawiam się, że Demon to jedyny godny współczesny reprezentant polskiego kina grozy. Obawiam się również, że już nikt nie pociągnie tego tematu… Nikt się nie odważy. Niestety.



Za seans dziękuję sieci kin:

Helios
7/10 - dobry

Czas trwania: 93 min
Gatunek: Horror
Reżyseria: Marcin Wrona
Scenariusz: Marcin Wrona, Paweł Maślona
Obsada: Itay Tiran, Agnieszka Żulewska, Andrzej Grabowski, Tomasz Schuchardt, Adam Woronowicz
Zdjęcia: Paweł Flis
Muzyka: Marcin Macuk, Krzysztof Penderecki