Lucy (2014)

Lucy - 2014Luca Bessona znam od dziecka. Metro, Nikita, Piąty Element, Leon Zawodowiec, Wielki Błękit. Stał się reżyserem charakterystycznym, przez to, że jego filmy „wyglądały” jak jego filmy 🙂 Nie można go było pomylić z innym twórcą właśnie przez warstwę wizualną. Kolory, ujęcia, ciekawy montaż, zbliżenia, trochę groteski. Besson zawsze był inny. Zawsze? Otóż nie. W jego filmografii istnieje spora luka. Miejsce, w którym tworzył trochę inne kino. Przede wszystkim… nie moje. Oddał się pracy producenckiej, promował innych twórców. To nie był mój Besson. W końcu pojawiła się Lucy, a wraz z nią Scarlett Johannson. Wracając jeszcze na chwilę do przeszłości, pamiętam jak dużo dała Milla Jovovich Piątemu Elementowi. Ona była jak świeża bryza dla twórcy. Stała się jego muzą, później żoną. Bez dwóch zdań pasję do Jovovich widać w obrazie sprzed lat.


To dobrze jak twórca pokroju Luca Bessona zatraca się w pracy twórczej z taką namiętnością jak wtedy. Filmowi dało to olbrzymiego kopa. Jovovich wyglądała nieziemsko, cały seans w świetle reflektorów swojego przyszłego ukochanego. Czy Lucy i Scarlett została potraktowana z takim samym uczuciem? Czy Besson znalazł nową muzę?

Bardzo się starał…

Lucy to opowieść o bogu ducha winnej Amerykance, która najlepsze lata swojej młodości chciała spędzić w egzotycznym Tajwanie. To całkiem zrozumiałe. Azja jak żadne inne miejsce na świecie nadaje się wybuchowy trip, gdzie dzień miesza się z nocą. Po całonocnych imprezach, przygodnych znajomościach, poznaje jego, Richarda. Kochanek? Nieee. Gdzie moja Scarlett z takim żulem. To raczej kumpel od kielicha i bongo. Akcja w filmie miała się rozpocząć szybko, jednak Besson chcąc „włożyć” TAK dużo „niefajnych” pomysłów, po prostu poległ. Lucy zostaje poproszona przez kolegę o dostarczenie walizki do recepcji hotelu. Chwilę po tym zostaje wrzucona w wir wydarzeń, z których ciężko już się wydostać. Lucy, choćby nie wiem jak mocno chwytała się krawędzi, to i tak zostaje wciągana głębiej i głębiej… Jednak zanim to nastąpi chciałem wyjaśnić na czym polega problem Bessona z nawałem „niefajnych” pomysłów.

Lucy - 2014
Lucy czeka przed recepcją i twórca postanowił przyrównać tę sytuację do czekającej na prerii antylopy. Cięcie! Rozmowa z Richardem. Lucy jest już coraz bliżej recepcji. Cięcie! Tygrysy na prerii wypatrzyły antylopę. Cięcie! Nie kupiłem tego. Chciał pokazać czające się zagrożenie, to jasne. Jednak dlaczego tak łopatologicznie. Nie wiem czemu to miało służyć…

Lucy leci na złamanie karku, a raczej akcja leci tak szybko, by kark jej złamać. Szybko pojawiają się Azjaci, nowy narkotyk, oferta nie do odrzucenia i nielogiczna miazga. Besson przegiął. Tak bardzo chciał, żeby wyszło, że po prostu nie wyszło. Lucy, która „nasiąknęła” nową substancją zaczęła zwiększać swoje możliwości. Jej mózg korzysta z coraz to większych możliwości. I tak zupgradowana Lucy zaczęła rozpracowywać kartel, który chciał wprowadzić do Europy niebezpieczną używkę…

Lucy - 2014
Pomijam fakt, że film nie trzymał się kupy. Najgorsze jest jednak to, że Luc Besson chciał wcisnąć w fabułę sceny, których tak naprawdę nie musiało być. Tylko co w tej sytuacji z akcją? Jest więc jazda samochodem, jak z filmu Taxi. Jest trochę strzelania w korytarzach, jak w Leonie. Jest nawet kilka prób zaimplementowania martial arts w Lucy (choć wygląda przy tym nieudolnie i nie ma takiego wdzięku jak Leello). Lucy przemierza kontynenty, by odnaleźć prawdę, która nęka całą ludzkość i widza zarazem… Co dalej?? Możecie sobie wyobrazić jak nielogicznie wyglądają sceny, gdy Lucy jest już obdarzona boską mocą, a jednak scenarzyści postanawiają angażować ją w walkę. I to niedługo po tym, gdy jednym skinieniem uśpiła kilkunastu przeciwników, zaraz potem ma scenę, gdy załatwia jednego po drugim. Ok, nie nastręcza jej to problemów, ale… jest bez sensu.

Lucy - 2014
Do plusów na pewno zaliczają się postacie. Casting został przeprowadzony świetnie. Besson, jak nikt inny, idealnie rysuje swoich bohaterów. Ten zły, czyli Min-sik Choia, i ten dobry, czyli Amr Waked, wypadli świetnie. Ten pierwszy, to diabeł z Ujrzałem Diabła, ten drugi będzie szalał w nadchodzącym Colt45. Zresztą… wszystkie drugo- i trzecioplanowe postacie są dobrze dobrane, jak zawsze u Bessona. Pamiętacie ten szereg kolorowych, charakterystycznych ludzi z tła Piątego Elementu? Tu jest podobnie. Ochroniarze, gliniarze, lekarze w szpitalu – wszyscy na swoim miejscu, wszyscy znakomicie dobrani. Ramy obrazu są super. Szkoda, że samo wnętrze puste. No i Morgan Freeman, już troszkę męczący w roli najmądrzejszego tego świata. Te jego wypowiadane w ślimaczym tempie zdania, tak ważne dla fabuły, irytują.

Średni to film i średnia to była historia.. Johanson nijak mi nie pasuje do pierwszoplanowej fajterki. Wygląda dobrze, jednak brakuje jej… elastyczności 🙂 Co innego w Avengersach, gdzie jest tłem dla tych „konkretnych” marvelowskich „bokserów”. Nie wiem komu polecić film. Może po prostu sobie odpuśćcie 🙂
5/10 - średni

Czas trwania: 90 min
Gatunek: Akcja, Sci-Fi
Reżyseria: Luc Besson
Scenariusz: Luc Besson
Obsada: Scarlett Johansson, Morgan Freeman, Min-sik Choi, Amr Waked
Zdjęcia: Thierry Arbogast
Muzyka: Éric Serra