Snowpiercer (2013)

Snowpiercer - Snowpiercer: Arka przyszłości - 2013

Moja poniższa recenzja ukazała się wcześniej na portalu NoirCafe.pl, link tutaj.

Snowpiercer w dosłownym tłumaczeniu to „przebijający się przez śnieg”. Filmowy Snowpiercer to nazwa lokomotywy z dołączonymi wagonami, który mknie już od parunastu lat w niewiadomą przyszłość. Od czego się zaczęło? Od komiksu. W 1984 roku Jacques Lob, Benjamin Legrand i Jean-Marc Rochette stworzyli obrazkową historię o nazwie Le transperceneige. Rok powstania może być znaczący. Przedstawiona w komiksie wizja jest poniekąd powiązana ze światem, który opisał George Orwell w swojej powieści z 1949 roku, a zatytułowanej właśnie Rok 1984. Potrzeba było wielu lat, by tą ponurą, post apokaliptyczną opowieścią zainteresowało się kino. W dodatku tak odległe kino.

Dzięki ci X muzo, że byłaś tak hojna i obdarzyłaś tak wielkim talentem azjatyckich twórców. Joon-ho Bong, reżyser pochodzący z Korei Południowej, spod którego ręki wyszły tak znakomite Zagadka zbrodni (2003), The Host (2006), Matka (2009) podjął wyzwanie rzucone przez Francuzów i stworzył epickie kino. Jednak nie dla wszystkich …

Opowieść o przyszłości bez nadziei. Opowieść o ludzkości, która przegrała walkę z globalnym ociepleniem. Zmuszona ratować to co z niej zostało, rzuciła się na desperacki pomysł człowieka – geniusza. Wilford (Ed Harris), przez tych u góry uznawany za równego Bogu, na dole zaś będący uosobieniem ludobójcy. Bez wątpienia wizjoner. Stworzył wspomniany już pociąg, który niczym arka Noego czeka na lepsze jutro. Do jutra jednak nie dojedzie, trwa bowiem ta sama dramatyczna teraźniejszość, z lepszymi na czele i gorszymi w ogonie. Pociąg jedzie i jedzie. Przemierza cały glob dookoła, jedną kolejową trakcją. Nie może się zatrzymać. Postój oznacza śmierć. A ci co są w środku stalowego potwora, są ostatnimi z nas.

s13

I tak jak w pociągu – maszynista, czyli ON siedzi w lokomotywie, ONI zaś siedzą w najodleglejszym wagonie. Brudni, głodni, na samym końcu łańcucha pokarmowego. Wciąż ludzie, jednak często zapominają do jakiej rasy należą. Traktowani jak podludzie. Ze stałą racją żywnościową, z codziennym odliczaniem, z kontrolą populacji. Z lufą przy skroni, z batem nad głową.

Joon-ho Bong wie jak rozkręcić akcje, a ta zaczyna się szybko. Od pierwszych minut wiemy, że w tym świecie „źle” jest stanowczo za długo, że najwyższy czas coś z tym zrobić. Owiec jest przecież zawsze więcej niż wilków. Przecież nie mogą zagryźć nas wszystkich…

Nadzieja umiera ostatnia

Joon-ho Bong w roli tego co złapie bat, który poleciał o jeden raz za dużo, postawił Curtisa. Chris Evans, który wcielił się w rewolucjonistę i buntownika wypadł świetnie. Zawsze uważałem jego aktorstwo za co najmniej drewniane. Jednak to nie chodziło o niego, tylko o filmy w jakich do tej pory przyszło mu grać. Tutaj pokazał klasę. To właśnie Curtis stoi na czele małych, którzy patrzą spode łba na dużych.
Reżyser wykreował świat w pociągu z panującym systemem totalitarnym. Zafundował nam jednocześnie tak mocnego drinka, po którym ciężko będzie utrzymać się w pionie, nawet po paru dniach. Zaproponowaną stylistyką i pomysłami można by obdarować parę tytułów. Na początku mamy kolorystykę i kostiumy rodem z najbardziej ponurych filmów o tematyce obozowej. Przeskakujemy do tego co widzieliśmy u Terrego Gilliama w jego Brazil, a to wszystko okraszone scenami z najlepszych południowokoreańskich akcyjniaków.
s11
To nie jest film tylko o buncie. W większości przypadków ludzie kibicują rewolucjonistom. Tym, którzy chcą zmienić swoje życie. Jednak w przypadku Snowpiercera chodzi o coś więcej. Reżyser niebezpiecznie się z nami bawi, próbując zadać nam pytanie: „ale co dalej?”. Przecież ten pociąg to tak naprawdę ostatnie życie na ziemi. Uruchamiając machinę napędzaną chaosem musimy liczyć się z tym, że zapoczątkujemy to co się stało w Melancholii Larsa Von Triera, no bo jeżeli nie uda się tego zatrzymać? Jeżeli nie ma wśród nas dobrego maszynisty? Jeżeli przez nasze działania wykoleimy pociąg, który tak naprawdę jest darem od losu.

Czy wszyscy chcą tego samego? Być może…

Lepsza jest śmierć na wolności, niż życie w niewoli.

Koreańczyk stworzył genialny film. Udało mu się zarazić swoim projektem najlepszych. Wspomnianemu Edowi Harrisowi i Chrisowi Evansowi, na planie partneruje John Hurt, Jamie Bell i Tilda Swinton. Ta ostatnia pomimo, że tak rozpoznawalna, tutaj dzięki świetnej charakteryzacji, dla mnie nie do poznania. No, i grzechem byłoby nie wspomnieć o Alison Pill, tutaj w roli „nauczycielki” z powołaniem. Pod płaszczem pedagoga ukrywa twarz dzikiej maszyny do zabijania. Świetny występ. Nad wszystkim zaś czuwa Kang-ho Song, „stały” aktor Joon-ho Bonga. tutaj działa kojąco na miłośnika kina azjatyckiego. Przyjemnie jest zobaczyć znajomą twarz.
s12
Całość spowija muzyka amerykańskiego kompozytora Marco Beltramiego. Gdy jest potrzeba, dźwięki są mroczne i pełne niepokoju. Gdy zaś akcja sięga zenitu, muzyka napędzana niebywałą dynamiką sprawia, że rozglądamy się wokół, żeby coś chwycić i pomóc głównym bohaterom. Bardzo fajnie wyszedł zabieg pokazania scen akcji w zwolnionym tempie, właśnie przy szybkich, dynamicznych dźwiękach. Jeżeli chodzi o stronę wizualną, to ktokolwiek widział Madeo, czyli Matkę z roku 2009, ten wie na co stać operatora Kyung-pyo Honga. Światło, cień, kolory, wszystko idealnie współgra i prezentuje doskonale mi pasującą estetykę.

No, i pomysły i rozwiązania niektórych scen. Nie wiem na ile są to autorskie pomysły Joon-ho Bonga, a na ile są zaczerpnięte z kart komiksu. Chodzi o to, że osoba, która oglądała już tysiące filmów i z reguły ma w głowie parędziesiąt ujęć, którymi mogą posłużyć się twórcy w kolejnej sekundzie, tutaj taki widz jest najzwyczajniej w świecie zbity z tropu.

Jedyne do czego mogę się przyczepić to efekty specjalne. Nie mamy tutaj klasycznej ingerencji cgi w sceny z aktorami. Efekty są trochę poza i są… nie najlepsze. Sceny jadącego pociągu na zimowym tle „pociągnięte” są za mocnym efektem blur. Sam fakt, że są trochę „obok”, kłuje w oczy kogoś kto widział już dużo w kinie. Trąci to kinem klasy B, gdzie są sceny z aktorami, później są sceny z efektami specjalnymi. Powinno być więcej najazdów kamery na pociąg, widok przez okna na bohaterów itd. A to co już zaproponowano, niejako na siłę, tj. strzelanie pomiędzy wagonami jadącymi po łuku, wypadło trochę niedorzecznie.

Jeżeli jest ocean plusów, dlaczego więc uważam, że film nie odniesie sukcesu? Sukcesu komercyjnego, bo rzesze fanów, w tym mnie, już zdobył. Najłatwiej i najsłuszniej jest napisać, że obraz jest „trudny”. Według mnie ten film jest dla gatunku sci-fi, tym czym dla filmów o superbohaterach był Watchmen. Był filmem wyprzedzającym zdolność pojmowania co niektórych o lata świetlne, dlatego najczęściej był dziełem niestrawnym. Tak też będzie ze Snowpiercerem. Niektórzy podsumują seans jako „nudny”. Wielu zobaczy w nim tylko kino akcji i bohatera, który niczym w grze zręcznościowej przejdzie z levelu na level i spotka się w finale z bossem. Kilkunastu zobaczy drugie dno, niesprawiedliwą walkę z systemem, niczym ciągłe potyczki bohaterów Phillipa K. Dicka. Kilku zaś zobaczy dzieło sztuki wypełnione drugim, trzecim, a w zakamarkach czwartym dnem.
9/10 - rewelacyjny
Czas trwania: 126 min
Gatunek: Dramat, Sci-Fi
Reżyseria: Joon-ho Bong
Scenariusz: Joon-ho Bong, Kelly Masterson
Obsada: Chris Evans, Kang-ho Song, Tilda Swinton, Jamie Bell, John Hurt, Ed Harris, Alison Pill
Zdjęcia: Kyung-pyo Hong
Muzyka: Marco Beltrami